czwartek, 28 lipca 2016

Rozdział VII - Nadrobić stracony czas


Witajcie po kilkudniowej przerwie :) Zapraszam do przeczytania siódmego rozdziału. Miłej lektury! :)
 ~
Rilla Ford westchnęła słuchając śmiechu dzieci bawiących się w ogrodzie w Złotym Brzegu. Wszystko wydawało się takie... takie dobre i piękne. Tak, miała bardzo szczęśliwe życie. To był niezaprzeczalny fakt. Jej największe marzenie spełniło się w dniu, kiedy Krzysztof Ford pojawił się w drzwiach jej domu rodzinnego i zapytał "Czy to Rilla-moja-Rilla?". Jednakże po utracie ukochanego brata w jej sercu pozostała maleńka rana i przez dziewięć lat nie chciała się zagoić.
 Nagle, poprzedniego wieczoru, ból zniknął. Walter nie umarł. Walter żył, miał się dobrze i wrócił do domu, do swojej rodziny, tak szybko jak było to możliwe. Bardzo chciała spędzić z nim trochę czasu sam na sam, porozmawiać o wszystkim. Teraz mieli całe życie na rozmowy. Więc kiedy ojciec zasugerował, że wszyscy powinni pójść do siebie, aby odpocząć przed następnym dniem, choć przyszło jej to z trudem, zgodziła się i wraz z dziećmi, Krzysztofem i jego rodzicami udała się do Wymarzonego Domku. Nie powstrzymało jej to jednak, aby nazajutrz rano wrócić do Złotego Brzegu z dziećmi, kiedy tylko Krzysztof wyszedł do redakcji, a jego rodzice udali się z wizytą do starych znajomych. Wprawdzie Walter wyjechał z samego rana z rodzicami do Charlottetown, ale Rilla stwierdziła, że nie była jedyną osobą w rodzinie, która nie mogła usiedzieć na miejscu. Nan i Jerry opuścili plebanię, gdzie nocowali i wrócili wczesnym rankiem, żeby po prostu być na miejscu. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że zanim Walter wróci będzie bardzo późno, ale nie mogli zrobić nic, tylko niecierpliwie czekać.
 Rilla usiadła na sofie obok Di i zajęła się tym, co często robiła w czasie wojny - robieniem na drutach. Di próbowała czytać najnowsze opowiadanie Fitzgeralda w The Saturday Evening Post, aby pomimo swego stanu wyglądać na zrelaksowaną. Gdyby Jack uznał, że jest przemęczona mógłby kazać jej się zdrzemnąć lub co gorsza zdecydować, że wracają do Avonlea na Sosnowe Wzgórze. Nan była w kuchni z Florą starając się przygotować obiad dla stale powiększającej się rodziny, a Jim ślęczał, w gabinecie, który dzielił z ojcem, nad stertą medycznych artykułów naukowych o urazach głowy i amnezji. Jerry też był w gabinecie, wertując Biblię Humanistów. Shirley i Rebeka, zwyczajem nowożeńców, udali się na romantyczny spacer.
 Rilla zdawała sobie sprawę, że powinna pomóc w kuchni Florze i Nan, ale jej umysł był tak daleki od spraw kulinarnych, że tylko by im przeszkadzała. Ciotka Diana weszła do pokoju i usiadła obok Rilli kładąc jej dłoń na ramieniu, starając się uspokoić. Zawsze zachwycała się wszystkimi córkami Ani ze względu na ich cechy, a nie tylko dlatego, że były córkami jej serdecznej przyjaciółki. Podziwiała zdrowy rozsądek Nan, jej przywiązanie do męża, dziecka i rodziny, a także to, jak łatwo przystosowała się do bycia żoną pastora prezbiterian w Avonlea. Podziwiała Di, za jej słodycz, która zdołała otworzyć serce jej syna na miłość i szczęście po koszmarach na polu bitwy. Podziwiała Rillę za opiekę nad „wojennym dzieckiem”, za wspieranie matki w trudnych chwilach i „zachowanie wiary”.  Wszystkie te dziewczyny miały w sobie dużo odwagi i były zrobione z bardzo szlachetnego kruszcu. Dały z siebie dużo w tym trudnym czasie. Oddały swoje najlepsze, młode lata, swoich braci, ukochanych, kuzynów i przyjaciół i - jak Ania napisała kiedyś w liście - czekały, czekały i czekały… Zasłużyły teraz na szczęście i jej zdaniem powrót Waltera, drogiego, cudownego Waltera był jakby nagrodą za ich poświęcenie. Nie mogła przestać się zastanawiać co Ania myślała w tej chwili.
 Ania ze Złotego Brzegu, a wcześniej z Zielonego Wzgórza siedziała obok swego wiernego Gilberta, kiedy pociąg powoli kołysał się po torach. Uważnie przyglądając się mężczyźnie siedzącemu naprzeciwko niej. Tak, on był teraz mężczyzną. Był jeszcze młody i niewinny, kiedy pokonując swój strach zaciągnął się do wojska wiosną dziesięć lat wcześniej. Czas zabrał im część jego młodych lat. Przywykła do tego, że jej pozostałe dzieci są już dorosłe, ale Walter dla niej zawsze pozostał młodziutkim poetą. Ale już nim nie był. Nie był już rozmarzonym chłopcem, który poświęcił swoje marzenia dla innych poetów. Przeżył miłość, stratę ukochanej i w dodatku został ojcem. Właśnie jechała na spotkanie wnuków, o których istnieniu nawet nie wiedziała. Walter poczuł na sobie wzrok matki. Uśmiechnął się, wziął za ręce oboje rodziców i zapytał:
 -Skoro ja streściłem wam co wydarzyło się w moim życiu, może teraz wy opowiecie mi co tutaj przegapiłem?
Był to ulubiony temat Ani i Gilberta. Ania zaczęła:
 -Cóż, zobaczmy. Jim i Flora mieszkają z nami w Złotym Brzegu. Pobrali się w 1919 roku, a Jim jest teraz wspólnikiem ojca. Mają dwóch synów, pięcioletniego Waltera, który nosi imię oczywiście na twoją cześć i trzyletniego Johna. Wczoraj rano powiedzieli nam, że w maju urodzi im się kolejne maleństwo.
 Walter z dumą pokiwał głową.
 -Wcale mnie to nie dziwi, ale jestem bardzo zaszczycony, że ich najstarszy syn nosi moje imię. Domyślam, się, że Johna nazwali po pastorze Meredith, ale dziwnym trafem obaj synowie Jima dzielą ze mną imiona.
 -Tak, to jest dość dziwne. – zgodził się Gilbert – Oczywiście Jimowi było najtrudniej pogodzić się z twoją „śmiercią”. Czuł się odpowiedzialny za to, że poszedłeś na front, myślał, że może niektóre jego komentarze popchnęły cię do tego. Wiedzieliśmy, że tak nie było, ale te myśli nie dawały mu spokoju. Wolałby raczej, żeby rekonwalescencja po tyfusie zatrzymała cię w domu, żebyś mógł znowu upiększać świat swoją poezją. Będąc na froncie i w niemieckim więzieniu nie zdawał sobie do końca sprawy, że ciebie nie ma. Kiedy powrócił, rany, które w nas zaczęły się goić - choć prawdę mówiąc nikt z nas nie był już taki jak przedtem - dla niego były zupełnie świeże. Powiedział, że dotarło do niego, że zginąłeś dopiero wówczas, gdy spojrzał na twoje biurko i nie mógł sobie ciebie nawet tam wyobrazić. Po powrocie bardzo zbliżył się do Rilli, wiedział, że was dwoje łączyła szczególna więź. Rilla była wściekła, kiedy Flora urodziła dwa tygodnie przed nią. Wszyscy wiedzieliśmy, że chciała nazwać małego Gilberta na twoją cześć. Ale muszę powiedzieć, że imię, które ostatecznie wybrała też całkiem lubię.
 Słysząc o swojej kochanej, małej siostrzyczce, Walter zapytał:
 -A Rilla, co jej życie przyniosło?
 -W czasie tych ciężkich lat twoja najmłodsza siostra była moją pociechą. - powiedziała Ania. - Nan i Di dorosły i oddaliły się ode mnie, ale Rilla była bliżej niż kiedykolwiek. Pomimo przeciwności wyrosła na bardzo rozsądną, odpowiedzialną, młodą kobietę. Choć kilka razy prawie przyprawiła mnie o zawał serca, jak wtedy, gdy wracając ze spotkania Czerwonego Krzyża w Charlottetown, dowiedziałam się, że adoptowała Jasia, albo, kiedy po prostu zapytała mnie, czy uważam, że jest zaręczona z Krzysztofem. Wtedy to był dla mnie szok, ale cieszę się, że tak się stało, bo kiedy wojna się skończyła miałam czas przygotować się na jej ewentualny wyjazd. Pobrali się miesiąc przed Jimem, w 1919 roku. Na szczęście Krzysztof zdołał kupić redakcję gazety Vickers i jakoś się ustatkował. Dzięki temu zostali blisko Złotego Brzegu i jestem wdzięczna, bo ciągle nie wiem jakbym sobie bez niej poradziła. Mieszkają w Wymarzonym Domku, więc widujemy małego Giberta i Anię dość często. – stwierdziła Ania z dumą.
 -A co z Nan, Di i Shirleyem? – zapytał Walter.
 -Jerry i Nan pobrali się w 1920 roku. Wyobraź sobie, że Jerry otrzymał posadę pastora w Avonlea! To dość niezwykłe. Kiedy urodziła się Cecylia, Di pojechała pomóc Nan i zakochała się. Jej wybrankiem jest nikt inny, jak tylko syn mojej najdroższej przyjaciółki Diany - Jack! Pobrali się w 1922 roku, a obecnie mieszkają w starym domu rodziny Barrych, na Sosnowym Wzgórzu. Niestety, spotkała ich tragedia. Półtora roku temu ich córeczka zmarła przy narodzinach. Ale jak widać Bóg dał im kolejną szansę na dziecko, tak jak nam dał Jima, kiedy straciliśmy Joyce.
 Walter zastanawiając się nad losem młodszego brata, zapytał:
 -A co z Shirleyem? Widziałem go w towarzystwie pięknej, młodej kobiety. Co porabia mój nieśmiały, cichy braciszek?
 Gilbert odchrząknął i nerwowo spojrzał na kieszonkowy zegarek.
 -Shirley, cóż, Shirley dopiero niedawno znalazł swoje miejsce na tym świecie. Kiedy wrócił z wojny stał się nawet cichszy niż przedtem. Wyjechał na rok do Redmond, ale nikt nie wiedział co chce robić w życiu. Zdaje się, że kiedy tam był, myślał, że jest zakochany, natomiast kiedy się oświadczył, dziewczyna nie mogła powiedzieć „tak”. Nikt tak naprawdę nie wie dlaczego odmówiła. Zanim się oświadczył, Shirley pytał o zdanie matkę, Rillę, Jima i mnie i my też myśleliśmy, że powinna się zgodzić. Tylko Rilla próbowała go od tego odwieść. Myślę, że wiedziała, że ta dziewczyna oddała swoje serce komuś innemu. W czasie wojny było wiele takich smutnych historii. Po oświadczynach dziewczyna wyjechała na misje i nikt z nas od tego czasu jej nie widział. To było trzy lata temu. W każdym razie Shirley spędził trochę czasu z twoimi siostrami w Avonlea. Gdy Zuzanna zmarła zapisała mu wszystkie swoje pieniądze. Zaoszczędziła całkiem sporo przez te wszystkie lata, więc mógł sobie pozwolić na założenie biznesu lotniczego. Przewozi ludzi samolotem na kontynent. Blythe Air jest jedną z najszybciej rozwijających się firm na Wyspie Księcia Edwarda. Rok temu polecieliśmy wraz z nim do Kingsport odwiedzić Blake’ów, a potem Shirley zaczął latać tam bardzo często odwiedzając ich córkę Rebekę. Tadzio Keith postanowił przenieść się do Alberta, aby być bliżej rodziny Toli i sprzedał mu Zielone Wzgórze. On i Rebeka pobrali się i wprowadzili tam zaledwie miesiąc temu.
 Właśnie wtedy pociąg zatrzymał się na stacji w Charlottetown. Gilbert chwycił Anię za rękę, podekscytowany rychłym spotkaniem z wnukami. Gdy weszli do holu, Ania poczuła zdenerwowanie jak wtedy, gdy czekała aż Maryla zdecyduje, czy pozwoli jej zostać na Zielonym Wzgórzu. Ściskała mocno rękę Gilberta, gdy jechali windą na trzecie piętro do apartamentu, w którym Walter zakwaterował swoją rodzinę. Walter pokazał im drogę i zatrzymał się przed drzwiami. Przystanął i starał się uspokoić, bo zdał sobie sprawę, że też był nerwowy – bardzo nerwowy.
 Jane otworzyła drzwi i powitała Blythe’ów.
 -Dzień dobry, Walter. Jak się dziś czujesz?
 Walter uśmiechnął się do kuzynki żony.
 -Teraz całkiem nieźle. Jane, chciałbym, żebyś poznała moich rodziców, Annę i Gilberta Blythe.
 Po wymianie uprzejmości wskazał na kolejny pokój i powiedział:
 -A teraz chciałbym zaprosić was do dziadka Henry’ego i moich dzieci.
 Weszli do pomieszczenia obok, gdzie rudowłosa dziewczynka i chłopiec z błyszczącymi czarnymi włosami swojego ojca bawili się na podłodze z wesołym starszym panem. Oboje mieli niezwykłe szare oczy. Kiedy ujrzeli ojca rzucili się w jego otwarte ramiona.
 -Hope, Tenny, chciałbym, abyście poznali kilka osób. – Wstał i ujął dłoń matki. – To jest moja mama, Anna, a ten pan to mój ojciec, Gilbert.
 Mała Hope podeszła do Ani wyciągając rękę.
 -Cześć, jestem Hope Blythe.
 Ania z sercem w gardle i oczami pełnymi łez odpowiedziała:
 -Witaj, Hope. Jestem twoją babcią. Bardzo się cieszę, że mogę cię poznać.
 Hope szepnęła Ani do ucha:
 -Czy myślisz, że mogłabym się do ciebie przytulić? Nigdy wcześniej nie miałam babci i zawsze o tym marzyłam.
 Nagromadzone emocje Ani opadły, a ona odpowiedziała szlochając:
 -Oczywiście, że możesz. – tuląc dziewczynkę w ramionach.
 Poczuła radość tak wielką jak wtedy, gdy Piotrek, parobek Blythe’ów powiedział jej, że Gilbert przetrzymał kryzys.
 Mały Tenny zachowywał się dość ostrożnie stojąc obok dziadka Henry’ego, dopóki nie zobaczył, że Hope z pewnością nie stała się żadna krzywda. Podszedł do swojego dziadka i szczerze powiedział:
 -Jestem Tenny. Miło cię poznać. Też możesz mnie przytulić, jeśli chcesz.
 Gilbert objął wnuka. Podniósł do góry chłopca, który wyglądał zupełnie jak niegdyś jego własny syn. Był podobny do Waltera jak dwie krople wody. Gilbert dziękował Bogu na Niebie za to błogosławieństwo.
 Słysząc chrząknięcie, Walter podszedł do dziadka Henry’ego.
 -Mamo, tato, to jest dziadek Henry Darcy. Dziadku, poznaj moich rodziców, doktora Gilberta i Annę Blythe.
 Gilbert nadal trzymał Tenny’ego, przenosząc go na lewe ramię, podszedł do dziadka Henry’ego i wyciągnął prawą rękę do starszego mężczyzny.
 -Miło mi pana poznać, panie Darcy. Muszę podziękować, że dał pan dom i rodzinę mojemu synowi, kiedy nie mógł być z nami.
 Staruszek uśmiechnął się.
 -To była dla mnie przyjemność, doktorze Blythe. Widzi pan, kiedy pierwszy raz spotkałem tego tajemniczego młodego człowieka, było w nim coś szczególnego, a ja zawsze myślałem o nim jak o swoim. Jestem bardzo zadowolony słysząc, że moje prawnuki pochodzą z tak silnej i kochającej się rodziny. To sprawia, że łatwiej mi będzie wyjechać dziś wieczorem.
 -O nie! Musi pan pojechać do Złotego Brzegu i zostać z nami na trochę. – zaprotestowała Ania.
 -Dziękuję za propozycję pani Blythe. Jednakże jest wiele spraw, które wymagają mojej obecności w domu, a podejrzewam, że Jane też chciałaby wrócić do swojego narzeczonego. Ale wszyscy jesteście zaproszeni do Derbyshire na wizytę. Tylko pamiętaj, Walter, żeby przywieźć moje prawnuki szybko. – odparł.
 -Zrobimy to niedługo. – Walter uścisnął dłoń Henry’ego i pocałował Jane w policzek.
 -Tatusiu, dokąd nas zabierasz? – zapytała Hope.
 -Jedziemy do magicznego miejsca na wyspie Księcia Edwarda, do pięknego domu, zwanego Złotym Brzegiem, gdzie czeka mnóstwo cioć, wujków i kuzynów, którzy chcą cię poznać.
 Tenny wykrzyknął niecierpliwie:
-Chodźmy więc!

 Kolejny rozdział już wkrótce. Czekajcie cierpliwie ;)
~Vivien 

czwartek, 21 lipca 2016

O tłumaczeniach imion i nazw własnych słów kilka cz. 1

Witajcie! :) Dzisiejsza notka będzie o imionach i nazwach własnych. Cała seria o Ani z Zielonego Wzgórza została przetłumaczona kilkakrotnie przez różne osoby. W zależności od tłumacza i wydawnictwa występują pewne różnice przede wszystkim właśnie w tłumaczeniu nazw własnych, a także imion. Od pewnego czasu panuje tendencja, żeby imiona oraz nazwy własne pozostawiać w wersji oryginalnej. Być może w wielu książkach zdaje to egzamin, ale... No właśnie. Może to kwestia przyzwyczajenia czy sentymentu, ale znacznie lepiej czyta mi się jedną z najstarszych chyba wersji tłumaczenia, gdzie w większości imiona bardziej "oswojono".
Na początek imiona bohaterów występujących w "Powrocie do Złotego Brzegu"  wraz z wersją oryginalną oraz innymi tłumaczeniami, z którymi się zetknęłam.

James Mateusz "Jim" Blythe - w oryginale James Matthew "Jem", inne tłumaczenie to Jakub Mateusz, zdrobniale Kuba (swoją drogą dla mnie okropne)

Flora (Meredith) Blythe - w oryginale Faith, w niektórych, nowszych tłumaczeniach zostawiono wersję oryginalną, ja jednak przyzwyczaiłam się do Flory

Rozalia (West) Meredith - w oryginale Rosemary West, spotkałam się także ze skrótem Roza

Bertie Meredith - w oryginale Bruce Meredith

Krzysztof Ford - w oryginale Kenneth Ford, zdrobniale Ken, zdecydowanie wolę polską, najstarszą wersję, Ken kojarzy mi się z Barbie ;)

Leslie (West, Moore) Ford - w oryginale również Leslie, w niektórych tłumaczeniach występuje jako Ewa, między innymi w tym, które ja posiadam, jednak zdecydowałam się na Leslie, bo tutaj to imię jakoś bardziej mi pasuje, łatwo się do niego przyzwyczaiłam

Marszałek Elliot - chyba najlepszy "kwiatek" w tłumaczeniach ;) w oryginale nosi imię Marshall. Dowiedziałam się tego niedawno, wcześniej, jako, że czytałam wersję z Marszałkiem zastanawiałam się czy pan Elliot pełni taką funkcję, czy też tak dziwnie ma na imię. Teraz już wiem, że to błąd, ale przez sentyment dla mnie on zawsze pozostanie Marszałkiem ;)

Izabela "Iza" (Gordon) Blake - w oryginale Philippa "Phil", w niektórych wersjach jako Filipa czyli zdrobniałe Fila. Wolę wersje z Izą, przyzwyczaiłam się do niej.

Jeśli chodzi o inne kłopoty z tłumaczeniem to nasuwa mi się Srokaty Kobziarz/Szczurołap/Wędrowny Grajek. Spotkałam się ze wszystkimi trzema wersjami, według mnie Srokaty Kobziarz brzmi najlepiej, tak tajemniczo. W oryginale mamy "Pied Piper", czyli wersja z Kobziarzem się nadaje, "piper" to zarówno kobziarz, dudziarz jak i... flecista. I rzeczywiście "Pied Piper" to również Szczurołap/Srokaty Grajek z Hammelin. Prawdopodobnie to właśnie tą bajkę czytał Walter rodzeństwu i przyjaciołom. Być może więc Szczurołap byłby najbardziej zgodny z oryginałem, ale jakoś mi ta nazwa nie pasuje, brzmi według mnie bardzo pospolicie, poza tym przyzwyczaiłam się do Srokatego Kobziarza, miałam kiedyś nagrane słuchowisko radiowe m.in. "Rillę ze Złotego Brzegu" i tam w tle wstawek historycznych brzmiała właśnie melodia wygrywana na kobzie szkockiej.

Ciekawa jestem Waszych opinii na temat tłumaczeń i różnych wersji.

Ciąg dalszy nastąpi :)

~Vivien

poniedziałek, 18 lipca 2016

Rozdział VI - Opowieść o Johnym i Katie


Witajcie! :) Dziś publikacja (nieco dłuższego) rozdziału szóstego. Dowiemy się z niego jak wyglądało życie Waltera w czasie, kiedy nie wiedział kim jest. Miłej lektury! :)
 ~
- A zatem pytasz gdzie byłem, droga siostrzyczko? Przypuszczam, że robiłem mniej więcej to samo co wy wszyscy tutaj. Ale los znowu przypomniał mi jak kruche i delikatne jest ludzkie życie. Tak dużo mam wam jeszcze do przekazania, a widzę, że i ja mam do nadrobienia spore zaległości. Podejrzewam, że chcielibyście, żebym najpierw dokończył swoją opowieść. Usiądźcie więc, a ja opowiem wam historię Johna Doe Darcy, ponieważ to właśnie tak nazywałem się, aż do wypadku pół roku temu.
Wszyscy posłusznie zajęli miejsca, a Walter kontynuował swoją opowieść.
-Obudziłem się w szpitalu polowym. Wybuch pocisku spowodował u mnie wstrząs mózgu i byłem nieprzytomny przez dwa tygodnie. Obok mnie siedziała, ocierając moje czoło wilgotną szmatką, najpiękniejsza dziewczyna, jaką kiedykolwiek widziałem. Pomimo, że nie mogłem wtedy przypomnieć sobie żadnej innej kobiety, wiedziałem, że musi być najcudowniejszą istotą jaką Bóg kiedykolwiek stworzył. Promienie słoneczne rozświetlały jej złote włosy i dodawały jej szmaragdowym oczom głębi i blasku. Zauważyła, że nie śpię i przywitała mnie uśmiechem pełnym uczucia, a z jej oczu słynęła maleńka łza.
-Dzień dobry. Bardzo się cieszę, że się obudziłeś. Już myślałam, że nigdy się nie poznamy. Nie, nie próbuj mówić. Musisz odpocząć. Jest wiele pytań, które muszą poczekać, aż będziesz silniejszy. Zawołam lekarza, żeby cię zbadał.
Potem wyszła, a anielski dźwięk jej głosu wciąż brzmiał mi w uszach. Wróciła szybko w towarzystwie lekarza. Zbadał mnie i zapytał czy wiem kim jestem i skąd pochodzę. Otworzyłem usta, aby coś powiedzieć, ale uświadomiłem sobie, że nie znam odpowiedzi na to pytanie. Moim pierwszym wspomnieniem była twarz Katie, bo tak miała na imię ta piękna istota. Nikt nie miał pojęcia kim mógłbym być. Zdawało się, że Katie stosunkowo martwiła się o moje zdrowie, kiedy byłem nieprzytomny. Jej brat Albert był na froncie, a ja starałem się oddalić jej myśli od tych ciężkich przeżyć. Ich historia też jest dość niezwykła.
Albert i Katie urodzili się w USA. Ich rodzice byli rodowitymi Anglikami z Derbyshire. Ojciec był najmłodszym synem dość majętnego hrabiego. Byli skłóceni, ponieważ George szaleńczo kochał się w córce najemcy, Abigail Marten. Jego ojciec, Henry, chciał czegoś lepszego dla swego syna i zabronił im się spotykać. George sprzeciwił się ojcu. Zawsze chciał wieść życie wolnego człowieka, a kiedy przeczytał w gazecie, że rząd USA rozdaje ziemię pod gospodarstwa w stanie Oklahoma, potajemnie poślubił Abigail i wraz z nią wyruszył do Ameryki. Założyli tam gospodarstwo niedaleko Tulsy. Uprawiali ziemię i hodowali bydło. Mieli tylko dwójkę dzieci. Wspólnymi siłami zbudowali dom, a nawet odnowili więzi rodzinne, ponieważ stary hrabia Darcy w końcu pokonał swoje uprzedzenia i pogodził się z tym, że jego syn jest mimo wszystko zadowolony ze swojego życia. Kiedy Albert i Katie byli jeszcze mali, na ich rodzinnej farmie odkryto złoża ropy naftowej. Wkrótce stali się częścią popularnego wówczas przemysłu naftowego.
Gdy wybuchła wojna między Anglią i Niemcami Albert był w Anglii na studiach prawniczych razem z kuzynem Williamem. Oboje zaciągnęli się do wojska. Katie, uparta i zawzięta jak jej przodkowie nie chciała siedzieć bezczynnie patrząc jak niewiele robią Stany Zjednoczone, aby pomóc w wojnie. Została sanitariuszką w Ochotniczym Oddziale Ratunkowym, by być blisko brata, a niedługo po swoich dwudziestych trzecich urodzinach została wysłana do Courcelette. To tam mnie znalazła i zawiozła karetką do szpitala polowego. Czytała mi poezję, a ja znałem prawie każdą linijkę. Okazało się, że oboje lubimy Tennysona. Zostaliśmy przyjaciółmi, byłą moją bratnią duszą. Kiedy wysłano mnie do szpitala w Chesterfield, przeniosła się tam ze mną, to były jej rodzinne strony. W wyobraźni wędrowaliśmy po górach i dolinach, a ona twierdziła, że musiałem być wielkim poetą lub kimś w tym rodzaju, przed wojną i, że moje zniknięcie musiało złamać wiele serc. Marzyliśmy o końcu wojny, mając nadzieję, że ta chwila się zbliża. Byłem w niej zakochany jak wariat, ale bałem się ujawnić swoje uczucia, bo nie miałem niczego co mógłbym jej ofiarować, nawet własnego nazwiska. Kiedy zostałem zwolniony ze szpitala, jej krewni przyjęli mnie do rodziny jak swego. W pewnym sensie mogłem wypełnić pustkę po Williamie i Albercie. Myślę też, że pomogłem dziadkowi Katie uleczyć urażoną dumę po ucieczce George'a wiele lat wcześniej.
Nadal byłem dla Katie przyjacielem i powiernikiem, kiedy nadszedł kwiecień, a wraz z nim bitwa pod Arras. William był ciężko ranny, stracił lewą rękę. Albert zginął od kuli w głowę. Byłem przy Katie, gdy nadeszły wszystkie te złe wiadomości. Strasznie cierpiała, była wręcz załamana. Udawała silną przed innymi, ale przy mnie pozwalała sobie na rozpacz, a ja ją wspierałem. Myśląc teraz o tym, w pewnym sensie wiem, jak musieliście się czuć, gdy przyszła wiadomość o mojej śmierci i chociaż nie miałem na to wpływu, przykro mi, że tak się stało. Dziadek Katie wiedział, że powrót do domu dobrze jej zrobi. Musiała wrócić do wzgórz i strumieni wzdłuż których wędrowała jako dziecko. Jej złamane serce potrzebowało lekarstwa. Podróż do Ameryki nie była wtedy bezpieczna, ale to właśnie było najlepsze rozwiązanie, więc z błogosławieństwem dziadka Henry'ego towarzyszyłem jej. Ona nabierała sił, a ja pracowałem z jej ojcem na farmie. Traktowali mnie jak syna. Nadal nie miałem jej nic do zaoferowania, mimo to poprosiłem ją o rękę. Kiedy pobraliśmy się wiosną 1918 roku, przyjąłem jej nazwisko.
Byliśmy bardzo zakochani. Katie i jej Johny, jak mnie nazywano, nie mogli być szczęśliwsi. Nie mogło być lepiej. Wtedy przyszła epidemia grypy. Pan Darcy wysłał nas do wiejskiej posiadłości Dovedale, podobnie czyniono w czasie zarazy w Anglii. Nie mógł znieść myśli, że straci Katie tak jak Alberta. Próbował namówić Abigail, ale nie chciała go opuścić, a on czuł się w obowiązku pilnować interesu.
Miesiące mijały i myśleliśmy, że wszystko jest w porządku. Potem przyszedł list zawiadamiający, że zarówno George jak i Abigail zmarli na tę okropną grypę. Po raz kolejny musiałem wspierać Katie w tragicznym momencie jej życia. Tym razem utraciliśmy tych, których również zdążyłem pokochać. Oboje byliśmy pogrążeni w żałobie.
W styczniu 1920 roku Bóg obdarzył nas potomstwem. Tego śnieżnego, zimnego dnia na świat przyszli Albert Tennyson i Abigai Hope. Nazywaliśmy ich Tenny i Hope. Nigdy jeszcze nie czułem tyle radości i miłości na raz.
Sprzedaliśmy biznes naftowy za dobrą cenę w 1922 roku, ponieważ w Tulsie zrobiło się bardzo niespokojnie. Nie chcieliśmy mieć nic wspólnego z tym miastem i zamieszkaliśmy w Dovedale na stałe.
Przeżyliśmy razem kilka pięknych lat. Oczekiwaliśmy nawet trzeciego dziecka. Wtedy zdarzył się wypadek. Na szczęście dzieci nie było z nami. Spędziliśmy ten wieczór razem nad Wielkim Jeziorem. W drodze powrotnej było ciemno i zaczęło padać. Nagle nie wiadomo skąd pojawiła się ciężarówka i wjechała prosto w nasz samochód. Uderzyłem się w głowę i straciłem przytomność, ale zdołałem jeszcze dostrzec jak Katie wypada z samochodu. Obudziłem się w szpitalu, przypominając sobie kim naprawdę jestem i co się stało. Szybko zdałem sobie sprawę, że życie mojej żony wisi na włosku. Straciła dziecko, ale myślałem, że moja miłość przynajmniej ją zdoła utrzymać przy życiu.
Powiedziałem jej jak mam na imię. Stwierdziła, że Walter brzmi o wiele lepiej niż Johny i pasuje do moich oczu. Opowiedziałem jej o Złotym Brzegu, o Wyspie Księcia Edwarda, o matce i ojcu i o was wszystkich. Powiedziała, że mimo iż was praktycznie nie zna to i tak już bardzo was kocha. Każdego dnia siedziałem przy jej łóżku i opowiadałem historyjki i plotki o ludziach, których znam. Powiedziała mi, że powinienem skontaktować się z rodziną, że będę ich potrzebował. Myślałem, że jej stan się poprawia, ale ona wiedziała lepiej. Zawiadomiłem jej rodzinę, dziadka Henry'ego i kuzynkę Jane. Kiedy udało mu się dotrzeć do Oklahomy była coraz słabsza i słabsza, ale kiedy ujrzała go w drzwiach powiedziała wesoło:
-Cześć dziadku, chciałabym ci przedstawić mojego męża, Waltera Blythe.
Początkowo myślał, że majaczy, ale wyjaśniłem mu jak wraz z wypadkiem wróciła mi pamięć. Był zadowolony słysząc, że nie jestem pospolitym włóczęgą, choć powiedział, że w głębi duszy zawsze wiedział, że nie mógłbym nim być.
Tej nocy powiedziała mi, że powinienem wrócić do rodziny, że to ukoi mój ból, oraz że bycie Katie Blythe to największy zaszczyt w jej życiu. Dodała też, że jest spokojna, że jej dzieci będą dorastać w tak pięknym miejscu i nigdy nie doświadczą życia bez miłości. Powiedziała, że ocaliłem jej życie budząc się w tamtym szpitalu polowym. Zaprzeczyłem - to ona była moim ratunkiem, a bez niej byłbym zawsze nikim więcej jak tylko Johnem Doe.
Potem odeszła. W mgnieniu oka mój świat się zawalił. Nie chciałem żyć dalej. Wtedy dziadek Henry przypomniał mi o Tennym i Hope.
-Synu, wiem jak bardzo cierpisz. Ja też straciłem moją żonę zbyt wcześnie. Myślałem, że nie zdołam żyć dalej dopóki nie zobaczyłem pięciorga moich dzieci. Wyobraziłem sobie jak dorastają jako sieroty. Dzieci cię potrzebują, a ty potrzebujesz ich. Jedź do swoich bliskich. Ulecz w domu swoje rany, jak kiedyś zrobiła Katie. Tylko nie zapomnij o swojej rodzinie w Derbyshire.
Jak mógłbym o nich zapomnieć. Tak długo byli jedyną rodziną, jaką miałem. Opuściłem Dovedale przy pomocy przyjaciół, rodziny McGowan. Pochowaliśmy Katie i przyjechaliśmy tutaj. I oto właśnie krótka historia mojego życia w ciągu ostatnich kilku lat.
Po raz kolejny oczy wszystkich w pokoju wypełniły się łzami. Ania, czując ból Waltera, przytuliła syna do serca kołysząc lekko, jak to robiła gdy był jeszcze dzieckiem.
-Bardzo chciałabym poznać twoją Katie, kochanie. Ona zdaje się być aniołem. Nie mogę się doczekać, aby poznać moje wnuki. Gdzie one są?
Walter uśmiechnął się z błyskiem ojcowskiej dumy w oczach.
-Są bezpieczne w hotelu w Charlottetown z dziadkiem Henrym i Jane, czekają aż po nich wrócę. Przywiozę ich jutro wieczornym pociągiem.
W Ani wzięła górę jej uparta natura sprzed lat i stwierdziła stanowczo:
-O nie! Razem z ojcem pojedziemy z tobą porannym pociągiem. Nie mogę dłużej czekać na spotkanie z nimi, a ponadto nie mogę sobie wyobrazić, by pozwolić ci się znowu tak prędko ode mnie oddalić.

Wiemy już co działo się z Walterem. Jak widać życie przyniosło mu szczęście, ale też nie szczędziło bólu i cierpienia. Jak jego dzieci odnajdą się w nowej rzeczywistości? Czy Hope i Tenny będą dobrze czuli się w Złotym Brzegu? Jak dalej potoczy się ich życie? Odpowiedź już wkrótce w kolejnych rozdziałach! :)
 ~Vivien

piątek, 15 lipca 2016

Rozdział V - Początek wyjaśnień


Witajcie! W dzisiejszym rozdziale dowiadujemy się w jaki sposób Walter przeżył bitwę pod Courcelette i dlaczego jego rodzina otrzymała błędną informację o jego śmierci. Miłej lektury! :)
 ~

Nikt nie wiedział zbytnio co należało zrobić czy powiedzieć. Po prostu siedzieli w milczeniu w salonie w Złotym Brzegu czekając na wieści o Ani. Leżała na górze w swojej sypialni pod opieką męża i doktora Parkera. Część gości wyszła, ale rodzina i najbliżsi przyjaciele zostali, częściowo dlatego, że mogli być potrzebni, a częściowo przez zwykłą ciekawość. Zresztą wszyscy z wyjątkiem Państwa Ford, którzy zatrzymali się u Rilli i Krzysztofa w Wymarzonym Domku, oraz Państwa Meredith, nie mieli dokąd pójść, ponieważ byli gośćmi Złotego Brzegu. Każde z dzieci Blythe'ów siedziało ze swym mężem lub żoną i dziećmi, jeśli je mieli, spokojnie czekając na wieści o matce i wpatrując się w Waltera, który próbował ukryć się w ciemnym kącie. Di jako pierwsza poruszyła kwestię, która nurtowała wszystkich. Z niedowierzaniem patrzyła na brata, który był jej tak drogi i zapytała:
-Jak to się stało, Walter? Gdzie byłeś przez cały ten czas? Dlaczego pozwoliłeś nam myśleć, że nie żyjesz od dziewięciu lat?
Zanim zdążył odpowiedzieć, Rilla, czując się równocześnie, szczęśliwa, zdezorientowana i trochę oszukana wtrąciła:
-Dlaczego kazałeś nam przechodzić przez to cierpienie i ból po utracie ciebie?
-Na to pytanie wszyscy chcielibyśmy poznać odpowiedź, synu - głos Gilberta doleciał ze schodów, gdzie szedł powoli wraz z Anią wspartą na jego ramieniu.
Jack Wright zatroskany o samopoczucie własnej żony zwolnił swoje miejsce na sofie pomiędzy nią, a swoją matką i pozwolił, aby zajęła je Ania.
Ania usiadła cicho nie odrywając od Waltera szeroko otwartych oczu w obawie, że mógłby zniknąć. Walter wyszedł na środek pokoju i potoczył wzrokiem po wszystkich członkach swej dużej rodziny. Nie wiedział czy stać, czy usiąść, chyba nie miało to znaczenia. Nie wiedział od czego zacząć swoje wyjaśnienia, więc stał chwilę w milczeniu zastanawiając się co ze sobą zrobić. Potem dostrzegł błagalny wzrok matki i to dało mu siłę. Usiadł przy kominku cały czas patrząc matce w oczy i rozpoczął opowieść.
-Przypuszczam, że wszystko zaczęło się tego ranka po napisaniu ostatniego listu do ciebie, Rillo. Wiedziałem, że tego dnia coś się wydarzy, tak jak ci napisałem. Byłem pewny, że zginę i, w pewnym sensie, tak się stało. Umarłem 15 września 1916 roku. Obawiałem się, że identyfikatory, które nam dali mogą zagubić się w czasie walki, więc włożyłem do kieszeni płaszcza kartkę z informacją o mojej tożsamości, tak abyście zostali prawidłowo poinformowani o mojej śmierci.
Przerwał na chwilę, odgrzebując wspomnienia, które chciał na zawsze zatrzeć w swej pamięci.
-Jak wszyscy wiecie ruszyliśmy do ataku tego ranka z zamiarem zdobycia Courcelette. Kiepsko nam szło od samego początku. Do walki poszły te nowe czołgi, miały przecierać drogę, aby była dla nas bezpieczniejsza. Poruszały się za wolno i było z nimi więcej kłopotów niż pożytku, ale w końcu cel został osiągnięty. Walczyliśmy mozolnie, żeby utrzymać ten ciężko zdobyty kawałek ziemi. Pełno tam było Niemców, nasza artyleria nie zdołała całkowicie oczyścić terenu. Nie mogę przypomnieć sobie wszystkich szczegółów tego co tam się działo, a nawet gdybym mógł, nie chcę o nich mówić. Wy troje, Jim, Jerry i Krzysztof z pewnością wiecie o tym dosyć. Modlę się, aby nasi najbliżsi nigdy nie musieli rozmyślać o okrucieństwach, których codziennie byliśmy zmuszeni dokonywać. Szło nam nienajgorzej, ale Hunowie nie pozostawali nam dłużni. Przed ósmą rano zdobyliśmy fabrykę cukru. Wiedziałem, która jest godzina, bo słyszałem bicie kościelnych dzwonów, czy raczej tego co z nich pozostało. Wtedy zobaczyłem mojego przyjaciela Tommy'ego walczącego gołymi rękami z Niemcem. Ów Niemiec miał znaczną przewagę i postrzelił Tommy'ego prosto w pierś. Krzyknąłem i podbiegłem do nich. Tommy upadł na ziemię. Wytrąciłem karabin z rąk wroga i walczyliśmy na ziemi. Owładnęła mnie ślepa furia. Podobnego uczucia doświadczyłem walcząc przed laty z Danem Reese, ale tym razem było ono znacznie silniejsze. Przypuszczam, że to właśnie gniew utrzymał mnie wtedy przy życiu. Mój przeciwnik próbował udusić mnie sznurkiem od mojego identyfikatora, na szczęście sznurek się urwał. W tym momencie zdołałem chwycić nóż i skończyć z tym Niemcem. Wróciłem szybko do Tommy'ego, który trząsł się i narzekał na chłód, chociaż tamten poranek wcale nie należał do najzimniejszych. Wiedziałem, że mój przyjaciel umiera. Otuliłem go swoim płaszczem. Próbowałem zanieść go do karetki, ale pośród ognia artylerii i dymu nie widziałem dokąd idę. Wtedy w pobliżu eksplodował pocisk i wokół mnie zapadła ciemność. Obudziłem się dwa tygodnie później w szpitalu polowym nie mogąc sobie niczego przypomnieć. Personel nie wiedział kim jestem, bo tamtego dnia straciłem wszystkie swoje dokumenty w taki czy inny sposób. Mieli nadzieję, że pamięć powoli mi wróci, ale tak się nie stało. Aż do momentu, kiedy pół roku temu miałem wypadek samochodowy. Wróciłem do domu tak szybko jak to było możliwe.
Wszyscy siedzieli w absolutnej ciszy chłonąc informacje. To było niezwykłe, po prostu cud, jak określił to wielebny John Meredith. Między nim, a Walterem była szczególna więź duchowa i pastor przeżył wiadomość o jego "śmierci" jak gdyby to był Jerry lub Karol. Walter nie odrywał wzroku ani na chwilę od oczu matki, które teraz wypełniły się łzami radości, ulgi i wdzięczności. W końcu spojrzał na swoje siostry, także gotowe się rozpłakać. Spojrzał na ojca, swojego zrównoważonego, silnego ojca - nawet on miał łzy w oczach. Gilbert podszedł do syna. Syna, którego długo uważał za zmarłego i pogrzebanego "gdzieś we Francji". Walter zrobił krok w jego stronę i wpadł w otwarte ramiona ojca.
-Witaj w domu, synu! To niezwykłe! Ty żyjesz! Dzięki Bogu żyjesz!
Matka i rodzeństwo rzucili się pędem, by uściskać ich obu. Walter był wreszcie w domu. Na prawdę nie umarł. Nie stracili go. Po pierwszym wybuchu radości Nan zapytała:
-Więc gdzie byłeś przez te ostatnie dziewięć lat?

Gdzie przebywał Walter przez 9 lat, kiedy nie znał swojej tożsamości? Co w tym czasie przyniosło mu życie? Jakie kolejne niespodzianki czekają Anię i jej rodzinę? Kolejny rozdział już wkrótce! :)
 ~Vivien
 

środa, 13 lipca 2016

Rozdział IV - Odkrycie


Przed Wami kolejny, czwarty już rozdział. Miłego czytania! :)
 ~
Mały Walter bardzo się spieszył. Jego małe nóżki niosły go szybciej niż kiedykolwiek. Skręcił z powrotem do ogrodu, gdzie znajdowała się reszta rodziny i nagle zdał sobie sprawę, że nie wie kogo powinien zawiadomić w pierwszej kolejności. Wszędzie było pełno ludzi, ale większość pewnie nie zwróciłaby w ogóle uwagi na to co mówi. Na szczęście ojciec i dziadek stali osobno w cieniu starej jabłoni zajęci rozmową z doktorem Parkerem z Lowbridge. Walter podbiegł do ojca i zaczął ciągnąć go za rękę w kierunku stodoły.

-No weź, tato, chodź szybko.
Jim odwrócił się i zatrzymał swojego synka nie przerywając rozmowy.
-Muszę przeprosić za zachowanie Walta. Jest chyba zbyt przejęty uroczystością.
Dr Parker zaśmiał się serdecznie, po czym dodał wyrozumiale, że jego synowie zachowywali się kiedyś podobnie.
Walter wykręcił się z uścisku ojca i postanowił spróbować szczęścia u dziadka.
-Dziadku, to na prawdę ważne, wcale nie przesadzam! Muszę ci coś powiedzieć, jeśli mnie wysłuchasz.
Gilbert nie był pewien czy Walt ma rzeczywiście coś ważnego do powiedzenia, ale po trzydziestu kilku latach bycia ojcem wiedział, że lepiej pozwolić dziecku powiedzieć co ma ono do powiedzenia, zanim zrobi coś nieoczekiwanego.
-O co chodzi Walt?
-Babcia! - to było wszystko co chłopczyk był w stanie powiedzieć.
Serce Gilberta prawie przestało bić. Zdławionym głosem zapytał:
-Ania? - Rozejrzał się dookoła, ale nigdzie jej nie było. Jim pochylił się i spojrzał synowi w oczy.
-Synu, teraz powiedz co się stało i gdzie jest babcia?
Jedna para orzechowych oczu wpatrywała się w drugą parę takich samych.
-Upadła w stodole, jakiś obcy człowiek jest przy niej.
Jim wybiegł z ogrodu gotowy przyjść z pomocą swojej matce, która mogła przecież potrzebować lekarza. Gilbert był tuż za nim, a gdy reszta zgromadzonych zauważyła zamieszanie w pobliżu stodoły, wszyscy zaczęli zmierzać w tym samym kierunku. Jim wszedłszy do stodoły zauważył postać pochylającą się nad bezwładnym ciałem jego matki. Uklęknął by sprawdzić jej tętno. Żyła, na szczęście puls był w porządku. Zdał sobie sprawę, że prawdopodobnie powodem zemdlenia był szok i ogarnęła go wściekłość. W tej chwili nie był lekarzem, ale po prostu synem gotowym bronić swej matki ze wszystkich sił. Gilbert Blythe wszedł dokładnie w chwili, gdy Jim złapał mężczyznę za kołnierz koszuli i zaczął nim potrząsać. Pozwolił by jego syn sam rozwiązał tę sytuację i skupił się tylko na swojej żonie.
-Aniu, Aniu słyszysz mnie? Aniu, proszę, obudź się!
Wziął ją w ramiona, błagając by do niego wróciła. Zaczęła schodzić się reszta rodziny. Rilla, Nan i Di padły na kolana próbując pomóc matce, podczas gdy pozostali przyglądali się scenie rozgrywającej się pomiędzy Jimem, a tajemniczym przybyszem.
-Co zrobiłeś mojej matce? - wrzeszczał Jim.
Nieznajomy był zbyt przerażony by mówić.
-Pytałem, co zrobiłeś mojej matce? - powtórzył Jim.
Jerry i Shirley zbliżyli się do Jima, który zaślepiony gniewem wciąż potrząsał swoją ofiarą czekając na odpowiedź. Jerry mocno przytrzymał nieznajomego, a Shirley odciągnął opierającego się brata. Jerry, usiłując zachować się jak na sprawiedliwego pastora przystało, zwrócił się do przybysza:
-Myślę, że jest pan nam winien wyjaśnienia, dlaczego znaleźliśmy moją teściową nieprzytomną i skąd pan się tu wziął.
Zaślepiony wściekłością, z której napadami zmagał się od czasu powrotu z Wielkiej Wojny, Jim usiłował wyzwolić się z uścisku brata.
-Shirley, puść mnie! Jerry, jeśli on skrzywdził moją matkę, przysięgam, że zabiję go gołymi rękami!
W końcu nieznajomy przemówił.
-Nic jej nie zrobiłem. Powiedziałem tylko, że wróciłem do domu. Nie chciałem, żeby tak się stało. Nigdy bym jej nie skrzywdził.
Rilla słysząc jego głos podniosła głowę i spojrzała mu w oczy, po czym nie zastanawiając się dłużej, bez cienia wątpliwości powiedziała:
-Walter?
Potem Di i Nan również spojrzały na niego myśląc o tym samym, co ich młodsza siostra. Jim przestał szarpać się z Shirleyem, nagle osłabł opierając się o brata. Wszyscy spojrzeli na przybysza ze zdumieniem i niedowierzaniem. Ten człowiek nosił równo przyciętą brodę. W jego włosach połyskiwało kilka srebrnych pasm, były też krócej obcięte niż kiedyś. Jego twarz była nieco bardziej opalona niż ją zapamiętali. Jim zbliżył się i spojrzał mu prosto w oczy. Przyglądał się długo, z wrodzoną dokładnością lekarza, jakby oglądał rzadki okaz pod mikroskopem. Tak samo przyglądał się Shirley i właściwie wszyscy pozostali. Wszyscy widzieli te same niezwykłe szare oczy, które zawsze zdawały się pochodzić spoza naszej planety.
-Walter, czy to prawda? To niemożliwe, a jednak to ty!
-Tak, to ja. Wróciłem do domu, jeśli oczywiście wciąż jestem tu mile widziany. - odpowiedział Walter.

A więc Walter wrócił do domu. Jakim cudem ocalał? Dlaczego rodzina otrzymała wiadomość o jego śmierci wraz z rzeczami osobistymi? I wreszcie, dlaczego nie wrócił od razu, a dopiero siedem lat po wojnie? Wszystkiego dowiecie się w kolejnych rozdziałach już niedługo :)
 ~Vivien
 

wtorek, 12 lipca 2016

Rozdział III - Wołanie


Witajcie! :) Dziś odsłona trzeciego rozdziału, oraz kolejnych postaci w zakładce "Bohaterowie". Miłej lektury! :)
~
Krótki pobyt w świątyni dodał mu otuchy, a co za tym idzie - postanowił dłużej nie uciekać przed tym co było nieuniknione. Wyruszył w dalszą drogę, czując się jak Odyseusz powracający do Troi po długiej podróży. Stara, kręta droga przez Dolinę Tęczy pełna była śladów stóp, a wieczorne słońce rzucało pomiędzy koronami drzew coś w rodzaju niebiańskiego światła na pokrytą liśćmi ścieżkę. Niebo i Ziemia zdawały się wskazywać mu właściwy kierunek. Minąwszy klonowy zagajnik, zatrzymał się. W Złotym Brzegu odbywała się jakaś uroczystość i goście nadciągali ze wszystkich stron niczym armia mrówek. 
Nie tego potrzebował. Nie chciał, żeby tak się to odbyło. To i tak będzie wystarczający szok, o ile nie skandal bez tak szerokiej publiczności. Musiał się ukryć i zaczekać aż goście sobie pójdą. Cicho, niezauważony przez nikogo, jak mu się zdawało, wślizgnął się do starej stodoły, gdzie znalazł stertę siana. Na takiej samej spał wiele lat temu, kiedy na świat przyszła mała Rilla - tu poczeka na właściwy moment.

Dla Ani był to jeden z najmilszych wieczorów od lat. Z każdej strony otaczali ją najbliźsi.. Jim i Flora ze swoimi dziećmi, Walterem i Johnem oraz trzecim maleństwem w drodze. Wspomniani już Rilla i Krzysztof ze swoimi dwiema pociechami. Nan i Jerry mieli przy sobie małą, ruchliwą Cecylię, a Diana i Jack przyjechali z Avonlea razem z rodzicami Jacka, starymi przyjaciółmi Ani, Dianą i Fredem. Ania i Diana czekały na wspólnego wnuka, szczęśliwe jak nigdy dotąd. Był tam również nieśmiały Shirley ze świeżo poślubioną żoną Rebeką, najmłodszą córką Izy, uniwersyteckiej przyjaciółki Ani.

Ania biorąc głęboki oddech uchwyciła wzrokiem jak mały Walter próbuje dostać się do stodoły, niewątpliwie w poszukiwaniu jakiejś przygody. Coś wewnątrz niej kazało jej sprawdzić co tak bardzo zaintrygowało jej najstarszego wnuka.

Mały Walter i jego babcia byli bratnimi duszami od chwili jego narodzin. Był bardzo podobny do swojego ojca, zarówno ciałem jak i duchem. Coraz częściej Ani wydawało się, że powinien nosić imię po ojcu, a John po Walterze, jeśli imię powinno iść w parze z charakterem. Ania dla wszystkich swoich wnuków była jak najlepsza przyjaciółka, to pozwoliło jej wyzwolić czasem naturę dziecka, którym w głębi duszy zawsze trochę się czuła. Przeprosiła Pannę Kornelię i Leslie Ford i podążyła za wnukiem w kierunku stodoły. Nie była już tak sprawna jak kiedyś, więc chłopczyk przybył tam dużo wcześniej. Rozejrzała się wokół nie mogąc nigdzie go znaleźć. Nie był to dla niej żaden problem, bo przecież była to idealna okazja, by zabawić się z Walterem w jego ulubioną grę.

Był bardzo zmęczony po podróży, z trudem powstrzymywał się przed zaśnięciem siedząc skulony w stogu siana. Jednakże wkrótce usłyszał głos wołający jego imię. Głos pełen miłości i ciepła, tak przez niego wytęskniony.
-Walter! Walter Blythe, gdzie jesteś? - wołała Ania. Nie było odpowiedzi. Odwróciła się i zawołała znowu - Walter Blythe, gdzie jesteś? Proszę wyjdź!
Nie potrafił nie odpowiedzieć na jej wołanie. Zbyt długo się powstrzymywał. Wyszedł zza stogu siana i stanął tuż przy niej odpowiadając:
-Tu jestem mamo! Nareszcie w domu!
Usłyszała jego delikatny głos... głos, którego nie pomyliłaby z żadnym innym. Nie wierzyła własnym uszom, jednak nie mogła pozwolić na to, by na nowo rozbudzić w sobie płonne nadzieje. Powoli odwróciła się i zobaczyła go tu przed sobą. Nie mogąc otrząsnąć się z szoku powoli osunęła się w ramiona syna.
Właśnie wtedy mały chłopiec o rudej czuprynie wyskoczył zza szafki z narzędziami.
-Tutaj jestem babciu!
Walter spojrzał na chłopczyka, podtrzymując swą matkę i ponaglił go:
-Sprowadź pomoc, natychmiast! Pospiesz się! Biegnij, Walter, biegnij!

Pewnie już wiecie kim jest tajemniczy przybysz? Wkrótce kolejne rozdziały. Będą dłuższe, a akcja nabierze nieco tempa...
 ~Vivien