niedziela, 4 września 2016

Rozdział X - Taka jak ja



Witajcie kochani :) Małe sprostowanie co do poprzedniego rozdziału - ponieważ, jak pisałam, byłam na wakacjach i nie miałam dostępu do wszystkich swoich materiałów na bloga wkradł mi się błąd, pomyliłam rozdział dziewiąty z dziesiątym. Treść byłą z rozdziału dziewiątego, czyli taka jak być powinna, ale tytuł z rozdziału dziesiątego, wybiegłam trochę za daleko w przyszłość ;) Omyłka jest już naprawiona, mam nadzieję, że nie zrobiłam zbyt dużo zamieszania ;) Dzisiaj rozdział dziesiąty, a w nim spotkanie z obiecaną bohaterką.
~
Kiedy szła leśną ścieżką, była już zupełnie inną osobą, niż wtedy, gdy wyjechała tak nagle. Wspomnienia ostatnich dni przed wyjazdem sprawiły, że jej oczy wypełniły się łzami. Sprawy, o których udawało się jej nie myśleć zbyt wiele teraz ogarnęły jej umysł ze zdwojoną siłą. Wolałaby, żeby to nigdy nie miało miejsca, ale stało się, a jej odpowiedź nie mogła być inna. Nie mogła zostać jego żoną, to nie byłoby w porządku. Jednakże gorzkie wspomnienia pozostały.
To był piękny czerwcowy wieczór. Promienie słoneczne oświetlały uroczy zakątek Doliny Tęczy, podczas jej spotkania ze wspomnieniami.
"A zatem, dobrej nocy. O świcie ruszamy do ataku." Jeszcze raz zatraciła się czytając wymięty list, zachowując wiarę na swój własny sposób, pogrążona w myślach tak głęboko, że nie usłyszała zbliżających się kroków. Otarła łzę z oka, schowała list do kieszeni fartucha i podniosła wzrok. Przed nią stał uśmiechnięty Shirley.
- Miałem nadzieję, że znajdę cię tu w Dolinie. To bardziej odpowiednie miejsce niż plebania, gdzie każdy może przyjść. - powiedział siadając obok niej.
Nie rozumiała co miał na myśli. Ostatnio zachowywał się dość dziwnie, zwłaszcza odkąd połączono ich w parę na ślubie Diany. Uśmiechnęła się tylko skromnie, kiedy ujął jej dłoń, przytrzymując tak, że nie mogła się uwolnić.
- Shirley, co robisz?
- Una, niewiele ma dla mnie sens odkąd wróciłem do domu z Europy. Czuję się nieswojo niemal w każdej sytuacji, chyba, że ty jesteś przy mnie. Myślę, że jestem w tobie zakochany. Czy uczynisz mi ten zaszczyt i pewnego dnia zostaniesz moją żoną? - mówił, nadal trzymając jej dłoń w delikatnym, ale silnym uścisku.
- Shirley, jak możesz mnie o to prosić? - zapytała z niedowierzaniem.
- Nie widzisz, jak pasujemy do siebie? Jesteśmy tacy podobni. Myślę, że jesteśmy stworzeni dla siebie. Proszę, powiedz, że się zgadzasz. Wiem, że z tobą u mego boku będę mógł znaleźć cel w moim życiu.
Una pokręciła głową.
- Shirley, nie mogę zostać twoją żoną. Zależy mi na tobie, nawet nie masz pojęcia jak bardzo. Jesteś najdroższym przyjacielem jakiego mam, ale nigdy nie będę mogła cię pokochać w ten sposób. Nie sądzę, żebym umiała kogokolwiek na Ziemi pokochać kiedyś w ten sposób.
Nie chciał jej słuchać.
- Możesz zmienić zdanie. Moja matka odmówiła ojcu, kiedy pierwszy raz się jej oświadczył. Po prostu nie wiedziała czego chce, nie rozumiała co to znaczy być zakochaną. Jestem gotów czekać aż też zobaczysz, że jesteśmy dla siebie stworzeni.
Jego oczy, jego duże brązowe oczy, którym tak ciężko było odmówić patrzyły z nadzieją. Jej własne oczy wypełniły się łzami. Drżącymi ustami, Una powtórzyła swą odpowiedź:
- Shirley, nie pytaj mnie o to więcej. Nie mogę cię pokochać i nie pokocham. Nie jestem w tobie zakochana i nie ma możliwości, żebym kiedykolwiek była. Zależy mi na tobie bardziej niż kiedykolwiek, ale nie proś mnie bym została twoją żoną. Nie mogę.
W końcu udało jej się wyrwać rękę z jego uścisku. Odwrócił twarz, nagle pobladłą.
- Wezmę to dzisiaj jako twoją odpowiedź, ale kiedyś zobaczysz, że mam rację, a ja będę czekał.
Odszedł w stronę Złotego Brzegu, znacznie wolniejszym krokiem.
Myślała o tym przez jakiś czas, a następnie podjęła decyzję. Chciała zostawić za sobą to bolesne wspomnienia. Chciała zostawić wszystkie bolesne wspomnienia i dać Shirleyowi czas potrzebny do uleczenia jego złamanego serca. Opuści Glen St. Mary, opuści Wyspę Księcia Edwarda, opuści Kanadę. Postanowiła dołączyć do misji i nadać cel swojemu życiu. Chciała odejść z lepszym pożegnaniem niż tylko liścik, ale nigdy nie należała do najodważniejszych. W taki sposób odeszła. Od czasu do czasu wysyłała kartkę do ojca lub Flory. Musiała zerwać więź z Glen St. Mary i dwoma chłopcami o nazwisku Blythe, tym, który zabrał jej serce ze sobą do grobu i tym, który chciał, aby spędziła z nim życie.
Cztery lata później znów była w domu, mając nadzieję, że uda jej się naprawić większość mostów, które za sobą spaliła. Był najwyższy czas. Tak długo była daleko, pomyślała, że skoro zamierza znowu żyć w Kanadzie, to powinna naprawić relacje z rodziną, zanim stworzy swój własny dom... z nim. Bardzo też pragnęła błogosławieństwa ojca, choć biorąc pod uwagę okoliczności, bała się, że może on odmówić.
Niezależnie od tego co się zbliżało, niezależnie od złożonych obietnic ciągle miała tamto uczucie, uczucie, które na zawsze zostanie w jej sercu. Ta miłość nigdy nie umrze, ani nawet nie zblaknie. Zatrzymała się w swoim ulubionym zakątku. Tutaj nic się nie zmieniło na przestrzeni czasu. Słodki zapach wiciokrzewu tańczył wokół niej, kiedy wyciągnęła stary list. Czytała dobrze znane słowa w kółko, przesuwając palcami po pochyłym piśmie. Kiedy skończyła, spojrzała w górę i przez chwilę zdawało jej się, że widzi Waltera, jako dziecko, biegnącego do Złotego Brzegu. Zastanawiała się jakie jeszcze zjawy przyjdzie jej zobaczyć. Wyglądało na to, że wszystkie duchy przeszłości przyszły ją odwiedzić w taki czy inny sposób.
Przycisnęła list do ust, schowała go i ruszyła w dalszą drogę w stronę plebanii, kiedy usłyszała płacz. Rozejrzała się, a tam u wylotu strumienia siedziała mała rudowłosa dziewczynka z głową ukrytą w dłoniach i płakała. Jej serce ogarnęło współczucie i wkrótce znalazła się obok dziewczynki, pocieszając ją.
- No już, już. Dlaczego płaczesz? Czy mogę ci jakoś pomóc?
Dziewczynka pociągnęła nosem i podniosła główkę. Nie znała tej pani o włosach czarnych jak węgiel, ale coś w jej oczach sprawiło, że chciała z nią porozmawiać.
- Tęsknię za moją mamą.
Una w pewnym sensie rozumiała tęsknotę dziewczynki.
- Zgubiłaś ją? Mogę cię do niej zaprowadzić?
Dziewczynka ponownie pociągnęła nosem.
- Chciałabym, żebyś mogła, ale to niemożliwe, bo odeszła do Nieba rok temu. Mój tatuś i babcia mówią, że część niej zawsze jest przy mnie, ale teraz czuję się bardzo samotna. Nikt inny nie ma mamy w Niebie. Wszyscy mają swoje przy sobie i to wydaje się takie miłe. Pamiętam jakie to było miłe. Wiem, że nie powinnam, ale czasem jestem zła, że wszyscy mają matki, a moja musiała odejść.
Una ujęła dłoń dziewczynki.
- Moja mama też jest w Niebie. Wiem jak to boli, kiedy patrzysz na to, że inni mają matki, podczas gdy ty nie masz. Dobrze jest mieć tatę, ale w matkach jest coś szczególnego.
Dziewczynka skinęła głową. Ta pani rozumiała jej uczucia. Sprawiła, że poczuła się lepiej. Uśmiechnęła się do nieznajomej i powiedziała:
- Mam na imię Hope. Mój dziadek mówi, żebym nie rozmawiała z nieznajomymi, ale ty nie wyglądasz na obcą. Jesteś stąd?
Una wyciągnęła rękę.
- Nazywam się Una. Kiedyś tu mieszkałam, ale wyprowadziłam się jakiś czas temu. Tęskniłam jednak i musiałam wrócić. A ty mieszkasz tu od urodzenia? - zapytała, domyślając się odpowiedzi ze względu na akcent dziewczynki.
- Nie. Po prostu przyjechaliśmy tutaj. Mój tatuś przywiózł nas, żebyśmy zamieszkali z naszymi dziadkami. Oni są przemili. Nie wiedziałam, że mam babcię i dziadka dopóki ich nie spotkałam, a zawsze chciałam ich mieć. A ty, masz dziadków?
- Nie. - odpowiedziała Una - Mieliśmy tylko ciotkę Martę, ale ona nie była tak miła jak wydają się być twoi dziadkowie. Gdzie mieszkasz, Hope? Robi się późno i założę się, że twoja rodzina martwi się o ciebie. Odprowadzę cię do domu, jeśli nie chcesz być sama.
Hope uśmiechnęła się.
- Tak, to będzie bardzo miłe!
Wstała i wzięła Unę za rękę. Ruszyły w kierunku Złotego Brzegu, co zaniepokoiło Unę. Zaczęła się zastanawiać kto z rodziny zmarł. Kiedy weszły do ogrodu, Una zawahała się, nie wiedząc co robić. Nie chciała się tam znaleźć, ale nie było odwrotu. Hope zerknęła na nią ze zdziwieniem. Una cofnęła się powoli za ścianę. Wtedy otworzyły się drzwi.
- Hope, najwyższa pora, żebyś wróciła do domu. Dlaczego nie przyszłaś, kiedy babcia wołała, jak zrobili Tenny i Walt? Martwiliśmy się o ciebie. - skarcił ją łagodnie ojciec.
Una usłyszała jego głos, jego niepowtarzalny, aksamitnie miękki głos, ale nie mogła w to uwierzyć.
Hope starała się wyjaśnić ojcu gdzie i z kim była.
- Tato, spotkałam tą miłą panią. Odprowadziła mnie do domu.
Hope pociągnęła Unę, aby mogli siebie zobaczyć. Oboje zastygli w zdumieniu patrząc na siebie. Tam stał człowiek, któremu oddała swoje serce na zawsze. Tam stała właścicielka oczu, które nie przestawały go prześladować. Nogi się pod nią ugięły, ledwo wydobyła z siebie głos, kiedy wymamrotała:
- Walter?
Wtedy wokół niej zapadła ciemność. 

~Vivien