czwartek, 28 lipca 2016

Rozdział VII - Nadrobić stracony czas


Witajcie po kilkudniowej przerwie :) Zapraszam do przeczytania siódmego rozdziału. Miłej lektury! :)
 ~
Rilla Ford westchnęła słuchając śmiechu dzieci bawiących się w ogrodzie w Złotym Brzegu. Wszystko wydawało się takie... takie dobre i piękne. Tak, miała bardzo szczęśliwe życie. To był niezaprzeczalny fakt. Jej największe marzenie spełniło się w dniu, kiedy Krzysztof Ford pojawił się w drzwiach jej domu rodzinnego i zapytał "Czy to Rilla-moja-Rilla?". Jednakże po utracie ukochanego brata w jej sercu pozostała maleńka rana i przez dziewięć lat nie chciała się zagoić.
 Nagle, poprzedniego wieczoru, ból zniknął. Walter nie umarł. Walter żył, miał się dobrze i wrócił do domu, do swojej rodziny, tak szybko jak było to możliwe. Bardzo chciała spędzić z nim trochę czasu sam na sam, porozmawiać o wszystkim. Teraz mieli całe życie na rozmowy. Więc kiedy ojciec zasugerował, że wszyscy powinni pójść do siebie, aby odpocząć przed następnym dniem, choć przyszło jej to z trudem, zgodziła się i wraz z dziećmi, Krzysztofem i jego rodzicami udała się do Wymarzonego Domku. Nie powstrzymało jej to jednak, aby nazajutrz rano wrócić do Złotego Brzegu z dziećmi, kiedy tylko Krzysztof wyszedł do redakcji, a jego rodzice udali się z wizytą do starych znajomych. Wprawdzie Walter wyjechał z samego rana z rodzicami do Charlottetown, ale Rilla stwierdziła, że nie była jedyną osobą w rodzinie, która nie mogła usiedzieć na miejscu. Nan i Jerry opuścili plebanię, gdzie nocowali i wrócili wczesnym rankiem, żeby po prostu być na miejscu. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że zanim Walter wróci będzie bardzo późno, ale nie mogli zrobić nic, tylko niecierpliwie czekać.
 Rilla usiadła na sofie obok Di i zajęła się tym, co często robiła w czasie wojny - robieniem na drutach. Di próbowała czytać najnowsze opowiadanie Fitzgeralda w The Saturday Evening Post, aby pomimo swego stanu wyglądać na zrelaksowaną. Gdyby Jack uznał, że jest przemęczona mógłby kazać jej się zdrzemnąć lub co gorsza zdecydować, że wracają do Avonlea na Sosnowe Wzgórze. Nan była w kuchni z Florą starając się przygotować obiad dla stale powiększającej się rodziny, a Jim ślęczał, w gabinecie, który dzielił z ojcem, nad stertą medycznych artykułów naukowych o urazach głowy i amnezji. Jerry też był w gabinecie, wertując Biblię Humanistów. Shirley i Rebeka, zwyczajem nowożeńców, udali się na romantyczny spacer.
 Rilla zdawała sobie sprawę, że powinna pomóc w kuchni Florze i Nan, ale jej umysł był tak daleki od spraw kulinarnych, że tylko by im przeszkadzała. Ciotka Diana weszła do pokoju i usiadła obok Rilli kładąc jej dłoń na ramieniu, starając się uspokoić. Zawsze zachwycała się wszystkimi córkami Ani ze względu na ich cechy, a nie tylko dlatego, że były córkami jej serdecznej przyjaciółki. Podziwiała zdrowy rozsądek Nan, jej przywiązanie do męża, dziecka i rodziny, a także to, jak łatwo przystosowała się do bycia żoną pastora prezbiterian w Avonlea. Podziwiała Di, za jej słodycz, która zdołała otworzyć serce jej syna na miłość i szczęście po koszmarach na polu bitwy. Podziwiała Rillę za opiekę nad „wojennym dzieckiem”, za wspieranie matki w trudnych chwilach i „zachowanie wiary”.  Wszystkie te dziewczyny miały w sobie dużo odwagi i były zrobione z bardzo szlachetnego kruszcu. Dały z siebie dużo w tym trudnym czasie. Oddały swoje najlepsze, młode lata, swoich braci, ukochanych, kuzynów i przyjaciół i - jak Ania napisała kiedyś w liście - czekały, czekały i czekały… Zasłużyły teraz na szczęście i jej zdaniem powrót Waltera, drogiego, cudownego Waltera był jakby nagrodą za ich poświęcenie. Nie mogła przestać się zastanawiać co Ania myślała w tej chwili.
 Ania ze Złotego Brzegu, a wcześniej z Zielonego Wzgórza siedziała obok swego wiernego Gilberta, kiedy pociąg powoli kołysał się po torach. Uważnie przyglądając się mężczyźnie siedzącemu naprzeciwko niej. Tak, on był teraz mężczyzną. Był jeszcze młody i niewinny, kiedy pokonując swój strach zaciągnął się do wojska wiosną dziesięć lat wcześniej. Czas zabrał im część jego młodych lat. Przywykła do tego, że jej pozostałe dzieci są już dorosłe, ale Walter dla niej zawsze pozostał młodziutkim poetą. Ale już nim nie był. Nie był już rozmarzonym chłopcem, który poświęcił swoje marzenia dla innych poetów. Przeżył miłość, stratę ukochanej i w dodatku został ojcem. Właśnie jechała na spotkanie wnuków, o których istnieniu nawet nie wiedziała. Walter poczuł na sobie wzrok matki. Uśmiechnął się, wziął za ręce oboje rodziców i zapytał:
 -Skoro ja streściłem wam co wydarzyło się w moim życiu, może teraz wy opowiecie mi co tutaj przegapiłem?
Był to ulubiony temat Ani i Gilberta. Ania zaczęła:
 -Cóż, zobaczmy. Jim i Flora mieszkają z nami w Złotym Brzegu. Pobrali się w 1919 roku, a Jim jest teraz wspólnikiem ojca. Mają dwóch synów, pięcioletniego Waltera, który nosi imię oczywiście na twoją cześć i trzyletniego Johna. Wczoraj rano powiedzieli nam, że w maju urodzi im się kolejne maleństwo.
 Walter z dumą pokiwał głową.
 -Wcale mnie to nie dziwi, ale jestem bardzo zaszczycony, że ich najstarszy syn nosi moje imię. Domyślam, się, że Johna nazwali po pastorze Meredith, ale dziwnym trafem obaj synowie Jima dzielą ze mną imiona.
 -Tak, to jest dość dziwne. – zgodził się Gilbert – Oczywiście Jimowi było najtrudniej pogodzić się z twoją „śmiercią”. Czuł się odpowiedzialny za to, że poszedłeś na front, myślał, że może niektóre jego komentarze popchnęły cię do tego. Wiedzieliśmy, że tak nie było, ale te myśli nie dawały mu spokoju. Wolałby raczej, żeby rekonwalescencja po tyfusie zatrzymała cię w domu, żebyś mógł znowu upiększać świat swoją poezją. Będąc na froncie i w niemieckim więzieniu nie zdawał sobie do końca sprawy, że ciebie nie ma. Kiedy powrócił, rany, które w nas zaczęły się goić - choć prawdę mówiąc nikt z nas nie był już taki jak przedtem - dla niego były zupełnie świeże. Powiedział, że dotarło do niego, że zginąłeś dopiero wówczas, gdy spojrzał na twoje biurko i nie mógł sobie ciebie nawet tam wyobrazić. Po powrocie bardzo zbliżył się do Rilli, wiedział, że was dwoje łączyła szczególna więź. Rilla była wściekła, kiedy Flora urodziła dwa tygodnie przed nią. Wszyscy wiedzieliśmy, że chciała nazwać małego Gilberta na twoją cześć. Ale muszę powiedzieć, że imię, które ostatecznie wybrała też całkiem lubię.
 Słysząc o swojej kochanej, małej siostrzyczce, Walter zapytał:
 -A Rilla, co jej życie przyniosło?
 -W czasie tych ciężkich lat twoja najmłodsza siostra była moją pociechą. - powiedziała Ania. - Nan i Di dorosły i oddaliły się ode mnie, ale Rilla była bliżej niż kiedykolwiek. Pomimo przeciwności wyrosła na bardzo rozsądną, odpowiedzialną, młodą kobietę. Choć kilka razy prawie przyprawiła mnie o zawał serca, jak wtedy, gdy wracając ze spotkania Czerwonego Krzyża w Charlottetown, dowiedziałam się, że adoptowała Jasia, albo, kiedy po prostu zapytała mnie, czy uważam, że jest zaręczona z Krzysztofem. Wtedy to był dla mnie szok, ale cieszę się, że tak się stało, bo kiedy wojna się skończyła miałam czas przygotować się na jej ewentualny wyjazd. Pobrali się miesiąc przed Jimem, w 1919 roku. Na szczęście Krzysztof zdołał kupić redakcję gazety Vickers i jakoś się ustatkował. Dzięki temu zostali blisko Złotego Brzegu i jestem wdzięczna, bo ciągle nie wiem jakbym sobie bez niej poradziła. Mieszkają w Wymarzonym Domku, więc widujemy małego Giberta i Anię dość często. – stwierdziła Ania z dumą.
 -A co z Nan, Di i Shirleyem? – zapytał Walter.
 -Jerry i Nan pobrali się w 1920 roku. Wyobraź sobie, że Jerry otrzymał posadę pastora w Avonlea! To dość niezwykłe. Kiedy urodziła się Cecylia, Di pojechała pomóc Nan i zakochała się. Jej wybrankiem jest nikt inny, jak tylko syn mojej najdroższej przyjaciółki Diany - Jack! Pobrali się w 1922 roku, a obecnie mieszkają w starym domu rodziny Barrych, na Sosnowym Wzgórzu. Niestety, spotkała ich tragedia. Półtora roku temu ich córeczka zmarła przy narodzinach. Ale jak widać Bóg dał im kolejną szansę na dziecko, tak jak nam dał Jima, kiedy straciliśmy Joyce.
 Walter zastanawiając się nad losem młodszego brata, zapytał:
 -A co z Shirleyem? Widziałem go w towarzystwie pięknej, młodej kobiety. Co porabia mój nieśmiały, cichy braciszek?
 Gilbert odchrząknął i nerwowo spojrzał na kieszonkowy zegarek.
 -Shirley, cóż, Shirley dopiero niedawno znalazł swoje miejsce na tym świecie. Kiedy wrócił z wojny stał się nawet cichszy niż przedtem. Wyjechał na rok do Redmond, ale nikt nie wiedział co chce robić w życiu. Zdaje się, że kiedy tam był, myślał, że jest zakochany, natomiast kiedy się oświadczył, dziewczyna nie mogła powiedzieć „tak”. Nikt tak naprawdę nie wie dlaczego odmówiła. Zanim się oświadczył, Shirley pytał o zdanie matkę, Rillę, Jima i mnie i my też myśleliśmy, że powinna się zgodzić. Tylko Rilla próbowała go od tego odwieść. Myślę, że wiedziała, że ta dziewczyna oddała swoje serce komuś innemu. W czasie wojny było wiele takich smutnych historii. Po oświadczynach dziewczyna wyjechała na misje i nikt z nas od tego czasu jej nie widział. To było trzy lata temu. W każdym razie Shirley spędził trochę czasu z twoimi siostrami w Avonlea. Gdy Zuzanna zmarła zapisała mu wszystkie swoje pieniądze. Zaoszczędziła całkiem sporo przez te wszystkie lata, więc mógł sobie pozwolić na założenie biznesu lotniczego. Przewozi ludzi samolotem na kontynent. Blythe Air jest jedną z najszybciej rozwijających się firm na Wyspie Księcia Edwarda. Rok temu polecieliśmy wraz z nim do Kingsport odwiedzić Blake’ów, a potem Shirley zaczął latać tam bardzo często odwiedzając ich córkę Rebekę. Tadzio Keith postanowił przenieść się do Alberta, aby być bliżej rodziny Toli i sprzedał mu Zielone Wzgórze. On i Rebeka pobrali się i wprowadzili tam zaledwie miesiąc temu.
 Właśnie wtedy pociąg zatrzymał się na stacji w Charlottetown. Gilbert chwycił Anię za rękę, podekscytowany rychłym spotkaniem z wnukami. Gdy weszli do holu, Ania poczuła zdenerwowanie jak wtedy, gdy czekała aż Maryla zdecyduje, czy pozwoli jej zostać na Zielonym Wzgórzu. Ściskała mocno rękę Gilberta, gdy jechali windą na trzecie piętro do apartamentu, w którym Walter zakwaterował swoją rodzinę. Walter pokazał im drogę i zatrzymał się przed drzwiami. Przystanął i starał się uspokoić, bo zdał sobie sprawę, że też był nerwowy – bardzo nerwowy.
 Jane otworzyła drzwi i powitała Blythe’ów.
 -Dzień dobry, Walter. Jak się dziś czujesz?
 Walter uśmiechnął się do kuzynki żony.
 -Teraz całkiem nieźle. Jane, chciałbym, żebyś poznała moich rodziców, Annę i Gilberta Blythe.
 Po wymianie uprzejmości wskazał na kolejny pokój i powiedział:
 -A teraz chciałbym zaprosić was do dziadka Henry’ego i moich dzieci.
 Weszli do pomieszczenia obok, gdzie rudowłosa dziewczynka i chłopiec z błyszczącymi czarnymi włosami swojego ojca bawili się na podłodze z wesołym starszym panem. Oboje mieli niezwykłe szare oczy. Kiedy ujrzeli ojca rzucili się w jego otwarte ramiona.
 -Hope, Tenny, chciałbym, abyście poznali kilka osób. – Wstał i ujął dłoń matki. – To jest moja mama, Anna, a ten pan to mój ojciec, Gilbert.
 Mała Hope podeszła do Ani wyciągając rękę.
 -Cześć, jestem Hope Blythe.
 Ania z sercem w gardle i oczami pełnymi łez odpowiedziała:
 -Witaj, Hope. Jestem twoją babcią. Bardzo się cieszę, że mogę cię poznać.
 Hope szepnęła Ani do ucha:
 -Czy myślisz, że mogłabym się do ciebie przytulić? Nigdy wcześniej nie miałam babci i zawsze o tym marzyłam.
 Nagromadzone emocje Ani opadły, a ona odpowiedziała szlochając:
 -Oczywiście, że możesz. – tuląc dziewczynkę w ramionach.
 Poczuła radość tak wielką jak wtedy, gdy Piotrek, parobek Blythe’ów powiedział jej, że Gilbert przetrzymał kryzys.
 Mały Tenny zachowywał się dość ostrożnie stojąc obok dziadka Henry’ego, dopóki nie zobaczył, że Hope z pewnością nie stała się żadna krzywda. Podszedł do swojego dziadka i szczerze powiedział:
 -Jestem Tenny. Miło cię poznać. Też możesz mnie przytulić, jeśli chcesz.
 Gilbert objął wnuka. Podniósł do góry chłopca, który wyglądał zupełnie jak niegdyś jego własny syn. Był podobny do Waltera jak dwie krople wody. Gilbert dziękował Bogu na Niebie za to błogosławieństwo.
 Słysząc chrząknięcie, Walter podszedł do dziadka Henry’ego.
 -Mamo, tato, to jest dziadek Henry Darcy. Dziadku, poznaj moich rodziców, doktora Gilberta i Annę Blythe.
 Gilbert nadal trzymał Tenny’ego, przenosząc go na lewe ramię, podszedł do dziadka Henry’ego i wyciągnął prawą rękę do starszego mężczyzny.
 -Miło mi pana poznać, panie Darcy. Muszę podziękować, że dał pan dom i rodzinę mojemu synowi, kiedy nie mógł być z nami.
 Staruszek uśmiechnął się.
 -To była dla mnie przyjemność, doktorze Blythe. Widzi pan, kiedy pierwszy raz spotkałem tego tajemniczego młodego człowieka, było w nim coś szczególnego, a ja zawsze myślałem o nim jak o swoim. Jestem bardzo zadowolony słysząc, że moje prawnuki pochodzą z tak silnej i kochającej się rodziny. To sprawia, że łatwiej mi będzie wyjechać dziś wieczorem.
 -O nie! Musi pan pojechać do Złotego Brzegu i zostać z nami na trochę. – zaprotestowała Ania.
 -Dziękuję za propozycję pani Blythe. Jednakże jest wiele spraw, które wymagają mojej obecności w domu, a podejrzewam, że Jane też chciałaby wrócić do swojego narzeczonego. Ale wszyscy jesteście zaproszeni do Derbyshire na wizytę. Tylko pamiętaj, Walter, żeby przywieźć moje prawnuki szybko. – odparł.
 -Zrobimy to niedługo. – Walter uścisnął dłoń Henry’ego i pocałował Jane w policzek.
 -Tatusiu, dokąd nas zabierasz? – zapytała Hope.
 -Jedziemy do magicznego miejsca na wyspie Księcia Edwarda, do pięknego domu, zwanego Złotym Brzegiem, gdzie czeka mnóstwo cioć, wujków i kuzynów, którzy chcą cię poznać.
 Tenny wykrzyknął niecierpliwie:
-Chodźmy więc!

 Kolejny rozdział już wkrótce. Czekajcie cierpliwie ;)
~Vivien 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz