Witajcie
po kilkudniowej przerwie :) Zapraszam do przeczytania siódmego rozdziału. Miłej
lektury! :)
~
Rilla
Ford westchnęła słuchając śmiechu dzieci bawiących się w ogrodzie w Złotym
Brzegu. Wszystko wydawało się takie... takie dobre i piękne. Tak, miała bardzo
szczęśliwe życie. To był niezaprzeczalny fakt. Jej największe marzenie spełniło
się w dniu, kiedy Krzysztof Ford pojawił się w drzwiach jej domu rodzinnego i
zapytał "Czy to Rilla-moja-Rilla?". Jednakże po utracie ukochanego
brata w jej sercu pozostała maleńka rana i przez dziewięć lat nie chciała się
zagoić.
Nagle,
poprzedniego wieczoru, ból zniknął. Walter nie umarł. Walter żył, miał się
dobrze i wrócił do domu, do swojej rodziny, tak szybko jak było to możliwe.
Bardzo chciała spędzić z nim trochę czasu sam na sam, porozmawiać o wszystkim.
Teraz mieli całe życie na rozmowy. Więc kiedy ojciec zasugerował, że wszyscy
powinni pójść do siebie, aby odpocząć przed następnym dniem, choć przyszło jej
to z trudem, zgodziła się i wraz z dziećmi, Krzysztofem i jego rodzicami udała
się do Wymarzonego Domku. Nie powstrzymało jej to jednak, aby nazajutrz rano
wrócić do Złotego Brzegu z dziećmi, kiedy tylko Krzysztof wyszedł do redakcji,
a jego rodzice udali się z wizytą do starych znajomych. Wprawdzie Walter
wyjechał z samego rana z rodzicami do Charlottetown, ale Rilla stwierdziła, że
nie była jedyną osobą w rodzinie, która nie mogła usiedzieć na miejscu. Nan i Jerry
opuścili plebanię, gdzie nocowali i wrócili wczesnym rankiem, żeby po prostu
być na miejscu. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że zanim Walter wróci będzie
bardzo późno, ale nie mogli zrobić nic, tylko niecierpliwie czekać.
Rilla
usiadła na sofie obok Di i zajęła się tym, co często robiła w czasie wojny -
robieniem na drutach. Di próbowała czytać najnowsze opowiadanie Fitzgeralda w
The Saturday Evening Post, aby pomimo swego stanu wyglądać na zrelaksowaną.
Gdyby Jack uznał, że jest przemęczona mógłby kazać jej się zdrzemnąć lub co
gorsza zdecydować, że wracają do Avonlea na Sosnowe Wzgórze. Nan była w kuchni
z Florą starając się przygotować obiad dla stale powiększającej się rodziny, a
Jim ślęczał, w gabinecie, który dzielił z ojcem, nad stertą medycznych artykułów
naukowych o urazach głowy i amnezji. Jerry też był w gabinecie, wertując Biblię
Humanistów. Shirley i Rebeka, zwyczajem nowożeńców, udali się na romantyczny
spacer.
Rilla
zdawała sobie sprawę, że powinna pomóc w kuchni Florze i Nan, ale jej umysł był
tak daleki od spraw kulinarnych, że tylko by im przeszkadzała. Ciotka Diana
weszła do pokoju i usiadła obok Rilli kładąc jej dłoń na ramieniu, starając się
uspokoić. Zawsze zachwycała się wszystkimi córkami Ani ze względu na ich cechy,
a nie tylko dlatego, że były córkami jej serdecznej przyjaciółki. Podziwiała
zdrowy rozsądek Nan, jej przywiązanie do męża, dziecka i rodziny, a także to,
jak łatwo przystosowała się do bycia żoną pastora prezbiterian w Avonlea.
Podziwiała Di, za jej słodycz, która zdołała otworzyć serce jej syna na miłość
i szczęście po koszmarach na polu bitwy. Podziwiała Rillę za opiekę nad
„wojennym dzieckiem”, za wspieranie matki w trudnych chwilach i „zachowanie
wiary”. Wszystkie te dziewczyny miały w
sobie dużo odwagi i były zrobione z bardzo szlachetnego kruszcu. Dały z siebie
dużo w tym trudnym czasie. Oddały swoje najlepsze, młode lata, swoich braci,
ukochanych, kuzynów i przyjaciół i - jak Ania napisała kiedyś w liście -
czekały, czekały i czekały… Zasłużyły teraz na szczęście i jej zdaniem powrót
Waltera, drogiego, cudownego Waltera był jakby nagrodą za ich poświęcenie. Nie
mogła przestać się zastanawiać co Ania myślała w tej chwili.
Ania
ze Złotego Brzegu, a wcześniej z Zielonego Wzgórza siedziała obok swego
wiernego Gilberta, kiedy pociąg powoli kołysał się po torach. Uważnie
przyglądając się mężczyźnie siedzącemu naprzeciwko niej. Tak, on był teraz
mężczyzną. Był jeszcze młody i niewinny, kiedy pokonując swój strach zaciągnął
się do wojska wiosną dziesięć lat wcześniej. Czas zabrał im część jego młodych
lat. Przywykła do tego, że jej pozostałe dzieci są już dorosłe, ale Walter dla
niej zawsze pozostał młodziutkim poetą. Ale już nim nie był. Nie był już
rozmarzonym chłopcem, który poświęcił swoje marzenia dla innych poetów. Przeżył
miłość, stratę ukochanej i w dodatku został ojcem. Właśnie jechała na spotkanie
wnuków, o których istnieniu nawet nie wiedziała. Walter poczuł na sobie wzrok
matki. Uśmiechnął się, wziął za ręce oboje rodziców i zapytał:
-Skoro
ja streściłem wam co wydarzyło się w moim życiu, może teraz wy opowiecie mi co
tutaj przegapiłem?
Był
to ulubiony temat Ani i Gilberta. Ania zaczęła:
-Cóż,
zobaczmy. Jim i Flora mieszkają z nami w Złotym Brzegu. Pobrali się w 1919
roku, a Jim jest teraz wspólnikiem ojca. Mają dwóch synów, pięcioletniego
Waltera, który nosi imię oczywiście na twoją cześć i trzyletniego Johna.
Wczoraj rano powiedzieli nam, że w maju urodzi im się kolejne maleństwo.
Walter
z dumą pokiwał głową.
-Wcale
mnie to nie dziwi, ale jestem bardzo zaszczycony, że ich najstarszy syn nosi
moje imię. Domyślam, się, że Johna nazwali po pastorze Meredith, ale dziwnym
trafem obaj synowie Jima dzielą ze mną imiona.
-Tak,
to jest dość dziwne. – zgodził się Gilbert – Oczywiście Jimowi było najtrudniej
pogodzić się z twoją „śmiercią”. Czuł się odpowiedzialny za to, że poszedłeś na
front, myślał, że może niektóre jego komentarze popchnęły cię do tego.
Wiedzieliśmy, że tak nie było, ale te myśli nie dawały mu spokoju. Wolałby
raczej, żeby rekonwalescencja po tyfusie zatrzymała cię w domu, żebyś mógł
znowu upiększać świat swoją poezją. Będąc na froncie i w niemieckim więzieniu
nie zdawał sobie do końca sprawy, że ciebie nie ma. Kiedy powrócił, rany, które
w nas zaczęły się goić - choć prawdę mówiąc nikt z nas nie był już taki jak
przedtem - dla niego były zupełnie świeże. Powiedział, że dotarło do niego, że
zginąłeś dopiero wówczas, gdy spojrzał na twoje biurko i nie mógł sobie ciebie
nawet tam wyobrazić. Po powrocie bardzo zbliżył się do Rilli, wiedział, że was
dwoje łączyła szczególna więź. Rilla była wściekła, kiedy Flora urodziła dwa
tygodnie przed nią. Wszyscy wiedzieliśmy, że chciała nazwać małego Gilberta na
twoją cześć. Ale muszę powiedzieć, że imię, które ostatecznie wybrała też
całkiem lubię.
Słysząc
o swojej kochanej, małej siostrzyczce, Walter zapytał:
-A
Rilla, co jej życie przyniosło?
-W
czasie tych ciężkich lat twoja najmłodsza siostra była moją pociechą. -
powiedziała Ania. - Nan i Di dorosły i oddaliły się ode mnie, ale Rilla była
bliżej niż kiedykolwiek. Pomimo przeciwności wyrosła na bardzo rozsądną,
odpowiedzialną, młodą kobietę. Choć kilka razy prawie przyprawiła mnie o zawał
serca, jak wtedy, gdy wracając ze spotkania Czerwonego Krzyża w Charlottetown,
dowiedziałam się, że adoptowała Jasia, albo, kiedy po prostu zapytała mnie, czy
uważam, że jest zaręczona z Krzysztofem. Wtedy to był dla mnie szok, ale cieszę
się, że tak się stało, bo kiedy wojna się skończyła miałam czas przygotować się
na jej ewentualny wyjazd. Pobrali się miesiąc przed Jimem, w 1919 roku. Na
szczęście Krzysztof zdołał kupić redakcję gazety Vickers i jakoś się
ustatkował. Dzięki temu zostali blisko Złotego Brzegu i jestem wdzięczna, bo
ciągle nie wiem jakbym sobie bez niej poradziła. Mieszkają w Wymarzonym Domku,
więc widujemy małego Giberta i Anię dość często. – stwierdziła Ania z dumą.
-A co
z Nan, Di i Shirleyem? – zapytał Walter.
-Jerry
i Nan pobrali się w 1920 roku. Wyobraź sobie, że Jerry otrzymał posadę pastora
w Avonlea! To dość niezwykłe. Kiedy urodziła się Cecylia, Di pojechała pomóc
Nan i zakochała się. Jej wybrankiem jest nikt inny, jak tylko syn mojej
najdroższej przyjaciółki Diany - Jack! Pobrali się w 1922 roku, a obecnie
mieszkają w starym domu rodziny Barrych, na Sosnowym Wzgórzu. Niestety,
spotkała ich tragedia. Półtora roku temu ich córeczka zmarła przy narodzinach.
Ale jak widać Bóg dał im kolejną szansę na dziecko, tak jak nam dał Jima, kiedy
straciliśmy Joyce.
Walter
zastanawiając się nad losem młodszego brata, zapytał:
-A co
z Shirleyem? Widziałem go w towarzystwie pięknej, młodej kobiety. Co porabia
mój nieśmiały, cichy braciszek?
Gilbert
odchrząknął i nerwowo spojrzał na kieszonkowy zegarek.
-Shirley,
cóż, Shirley dopiero niedawno znalazł swoje miejsce na tym świecie. Kiedy
wrócił z wojny stał się nawet cichszy niż przedtem. Wyjechał na rok do Redmond,
ale nikt nie wiedział co chce robić w życiu. Zdaje się, że kiedy tam był,
myślał, że jest zakochany, natomiast kiedy się oświadczył, dziewczyna nie mogła
powiedzieć „tak”. Nikt tak naprawdę nie wie dlaczego odmówiła. Zanim się
oświadczył, Shirley pytał o zdanie matkę, Rillę, Jima i mnie i my też
myśleliśmy, że powinna się zgodzić. Tylko Rilla próbowała go od tego odwieść.
Myślę, że wiedziała, że ta dziewczyna oddała swoje serce komuś innemu. W czasie
wojny było wiele takich smutnych historii. Po oświadczynach dziewczyna
wyjechała na misje i nikt z nas od tego czasu jej nie widział. To było trzy
lata temu. W każdym razie Shirley spędził trochę czasu z twoimi siostrami w
Avonlea. Gdy Zuzanna zmarła zapisała mu wszystkie swoje pieniądze.
Zaoszczędziła całkiem sporo przez te wszystkie lata, więc mógł sobie pozwolić
na założenie biznesu lotniczego. Przewozi ludzi samolotem na kontynent. Blythe
Air jest jedną z najszybciej rozwijających się firm na Wyspie Księcia Edwarda.
Rok temu polecieliśmy wraz z nim do Kingsport odwiedzić Blake’ów, a potem
Shirley zaczął latać tam bardzo często odwiedzając ich córkę Rebekę. Tadzio
Keith postanowił przenieść się do Alberta, aby być bliżej rodziny Toli i
sprzedał mu Zielone Wzgórze. On i Rebeka pobrali się i wprowadzili tam zaledwie
miesiąc temu.
Właśnie
wtedy pociąg zatrzymał się na stacji w Charlottetown. Gilbert chwycił Anię za
rękę, podekscytowany rychłym spotkaniem z wnukami. Gdy weszli do holu, Ania
poczuła zdenerwowanie jak wtedy, gdy czekała aż Maryla zdecyduje, czy pozwoli
jej zostać na Zielonym Wzgórzu. Ściskała mocno rękę Gilberta, gdy jechali windą
na trzecie piętro do apartamentu, w którym Walter zakwaterował swoją rodzinę.
Walter pokazał im drogę i zatrzymał się przed drzwiami. Przystanął i starał się
uspokoić, bo zdał sobie sprawę, że też był nerwowy – bardzo nerwowy.
Jane
otworzyła drzwi i powitała Blythe’ów.
-Dzień
dobry, Walter. Jak się dziś czujesz?
Walter
uśmiechnął się do kuzynki żony.
-Teraz
całkiem nieźle. Jane, chciałbym, żebyś poznała moich rodziców, Annę i Gilberta
Blythe.
Po
wymianie uprzejmości wskazał na kolejny pokój i powiedział:
-A
teraz chciałbym zaprosić was do dziadka Henry’ego i moich dzieci.
Weszli
do pomieszczenia obok, gdzie rudowłosa dziewczynka i chłopiec z błyszczącymi
czarnymi włosami swojego ojca bawili się na podłodze z wesołym starszym panem.
Oboje mieli niezwykłe szare oczy. Kiedy ujrzeli ojca rzucili się w jego otwarte
ramiona.
-Hope,
Tenny, chciałbym, abyście poznali kilka osób. – Wstał i ujął dłoń matki. – To
jest moja mama, Anna, a ten pan to mój ojciec, Gilbert.
Mała
Hope podeszła do Ani wyciągając rękę.
-Cześć,
jestem Hope Blythe.
Ania
z sercem w gardle i oczami pełnymi łez odpowiedziała:
-Witaj,
Hope. Jestem twoją babcią. Bardzo się cieszę, że mogę cię poznać.
Hope
szepnęła Ani do ucha:
-Czy
myślisz, że mogłabym się do ciebie przytulić? Nigdy wcześniej nie miałam babci
i zawsze o tym marzyłam.
Nagromadzone
emocje Ani opadły, a ona odpowiedziała szlochając:
-Oczywiście,
że możesz. – tuląc dziewczynkę w ramionach.
Poczuła
radość tak wielką jak wtedy, gdy Piotrek, parobek Blythe’ów powiedział jej, że
Gilbert przetrzymał kryzys.
Mały
Tenny zachowywał się dość ostrożnie stojąc obok dziadka Henry’ego, dopóki nie
zobaczył, że Hope z pewnością nie stała się żadna krzywda. Podszedł do swojego
dziadka i szczerze powiedział:
-Jestem
Tenny. Miło cię poznać. Też możesz mnie przytulić, jeśli chcesz.
Gilbert
objął wnuka. Podniósł do góry chłopca, który wyglądał zupełnie jak niegdyś jego
własny syn. Był podobny do Waltera jak dwie krople wody. Gilbert dziękował Bogu
na Niebie za to błogosławieństwo.
Słysząc
chrząknięcie, Walter podszedł do dziadka Henry’ego.
-Mamo,
tato, to jest dziadek Henry Darcy. Dziadku, poznaj moich rodziców, doktora
Gilberta i Annę Blythe.
Gilbert
nadal trzymał Tenny’ego, przenosząc go na lewe ramię, podszedł do dziadka
Henry’ego i wyciągnął prawą rękę do starszego mężczyzny.
-Miło
mi pana poznać, panie Darcy. Muszę podziękować, że dał pan dom i rodzinę mojemu
synowi, kiedy nie mógł być z nami.
Staruszek
uśmiechnął się.
-To
była dla mnie przyjemność, doktorze Blythe. Widzi pan, kiedy pierwszy raz
spotkałem tego tajemniczego młodego człowieka, było w nim coś szczególnego, a
ja zawsze myślałem o nim jak o swoim. Jestem bardzo zadowolony słysząc, że moje
prawnuki pochodzą z tak silnej i kochającej się rodziny. To sprawia, że łatwiej
mi będzie wyjechać dziś wieczorem.
-O
nie! Musi pan pojechać do Złotego Brzegu i zostać z nami na trochę. –
zaprotestowała Ania.
-Dziękuję
za propozycję pani Blythe. Jednakże jest wiele spraw, które wymagają mojej
obecności w domu, a podejrzewam, że Jane też chciałaby wrócić do swojego narzeczonego.
Ale wszyscy jesteście zaproszeni do Derbyshire na wizytę. Tylko pamiętaj,
Walter, żeby przywieźć moje prawnuki szybko. – odparł.
-Zrobimy
to niedługo. – Walter uścisnął dłoń Henry’ego i pocałował Jane w policzek.
-Tatusiu,
dokąd nas zabierasz? – zapytała Hope.
-Jedziemy
do magicznego miejsca na wyspie Księcia Edwarda, do pięknego domu, zwanego
Złotym Brzegiem, gdzie czeka mnóstwo cioć, wujków i kuzynów, którzy chcą cię
poznać.
Tenny
wykrzyknął niecierpliwie:
-Chodźmy
więc!
Kolejny
rozdział już wkrótce. Czekajcie cierpliwie ;)
~Vivien
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz