środa, 13 lipca 2016

Rozdział IV - Odkrycie


Przed Wami kolejny, czwarty już rozdział. Miłego czytania! :)
 ~
Mały Walter bardzo się spieszył. Jego małe nóżki niosły go szybciej niż kiedykolwiek. Skręcił z powrotem do ogrodu, gdzie znajdowała się reszta rodziny i nagle zdał sobie sprawę, że nie wie kogo powinien zawiadomić w pierwszej kolejności. Wszędzie było pełno ludzi, ale większość pewnie nie zwróciłaby w ogóle uwagi na to co mówi. Na szczęście ojciec i dziadek stali osobno w cieniu starej jabłoni zajęci rozmową z doktorem Parkerem z Lowbridge. Walter podbiegł do ojca i zaczął ciągnąć go za rękę w kierunku stodoły.

-No weź, tato, chodź szybko.
Jim odwrócił się i zatrzymał swojego synka nie przerywając rozmowy.
-Muszę przeprosić za zachowanie Walta. Jest chyba zbyt przejęty uroczystością.
Dr Parker zaśmiał się serdecznie, po czym dodał wyrozumiale, że jego synowie zachowywali się kiedyś podobnie.
Walter wykręcił się z uścisku ojca i postanowił spróbować szczęścia u dziadka.
-Dziadku, to na prawdę ważne, wcale nie przesadzam! Muszę ci coś powiedzieć, jeśli mnie wysłuchasz.
Gilbert nie był pewien czy Walt ma rzeczywiście coś ważnego do powiedzenia, ale po trzydziestu kilku latach bycia ojcem wiedział, że lepiej pozwolić dziecku powiedzieć co ma ono do powiedzenia, zanim zrobi coś nieoczekiwanego.
-O co chodzi Walt?
-Babcia! - to było wszystko co chłopczyk był w stanie powiedzieć.
Serce Gilberta prawie przestało bić. Zdławionym głosem zapytał:
-Ania? - Rozejrzał się dookoła, ale nigdzie jej nie było. Jim pochylił się i spojrzał synowi w oczy.
-Synu, teraz powiedz co się stało i gdzie jest babcia?
Jedna para orzechowych oczu wpatrywała się w drugą parę takich samych.
-Upadła w stodole, jakiś obcy człowiek jest przy niej.
Jim wybiegł z ogrodu gotowy przyjść z pomocą swojej matce, która mogła przecież potrzebować lekarza. Gilbert był tuż za nim, a gdy reszta zgromadzonych zauważyła zamieszanie w pobliżu stodoły, wszyscy zaczęli zmierzać w tym samym kierunku. Jim wszedłszy do stodoły zauważył postać pochylającą się nad bezwładnym ciałem jego matki. Uklęknął by sprawdzić jej tętno. Żyła, na szczęście puls był w porządku. Zdał sobie sprawę, że prawdopodobnie powodem zemdlenia był szok i ogarnęła go wściekłość. W tej chwili nie był lekarzem, ale po prostu synem gotowym bronić swej matki ze wszystkich sił. Gilbert Blythe wszedł dokładnie w chwili, gdy Jim złapał mężczyznę za kołnierz koszuli i zaczął nim potrząsać. Pozwolił by jego syn sam rozwiązał tę sytuację i skupił się tylko na swojej żonie.
-Aniu, Aniu słyszysz mnie? Aniu, proszę, obudź się!
Wziął ją w ramiona, błagając by do niego wróciła. Zaczęła schodzić się reszta rodziny. Rilla, Nan i Di padły na kolana próbując pomóc matce, podczas gdy pozostali przyglądali się scenie rozgrywającej się pomiędzy Jimem, a tajemniczym przybyszem.
-Co zrobiłeś mojej matce? - wrzeszczał Jim.
Nieznajomy był zbyt przerażony by mówić.
-Pytałem, co zrobiłeś mojej matce? - powtórzył Jim.
Jerry i Shirley zbliżyli się do Jima, który zaślepiony gniewem wciąż potrząsał swoją ofiarą czekając na odpowiedź. Jerry mocno przytrzymał nieznajomego, a Shirley odciągnął opierającego się brata. Jerry, usiłując zachować się jak na sprawiedliwego pastora przystało, zwrócił się do przybysza:
-Myślę, że jest pan nam winien wyjaśnienia, dlaczego znaleźliśmy moją teściową nieprzytomną i skąd pan się tu wziął.
Zaślepiony wściekłością, z której napadami zmagał się od czasu powrotu z Wielkiej Wojny, Jim usiłował wyzwolić się z uścisku brata.
-Shirley, puść mnie! Jerry, jeśli on skrzywdził moją matkę, przysięgam, że zabiję go gołymi rękami!
W końcu nieznajomy przemówił.
-Nic jej nie zrobiłem. Powiedziałem tylko, że wróciłem do domu. Nie chciałem, żeby tak się stało. Nigdy bym jej nie skrzywdził.
Rilla słysząc jego głos podniosła głowę i spojrzała mu w oczy, po czym nie zastanawiając się dłużej, bez cienia wątpliwości powiedziała:
-Walter?
Potem Di i Nan również spojrzały na niego myśląc o tym samym, co ich młodsza siostra. Jim przestał szarpać się z Shirleyem, nagle osłabł opierając się o brata. Wszyscy spojrzeli na przybysza ze zdumieniem i niedowierzaniem. Ten człowiek nosił równo przyciętą brodę. W jego włosach połyskiwało kilka srebrnych pasm, były też krócej obcięte niż kiedyś. Jego twarz była nieco bardziej opalona niż ją zapamiętali. Jim zbliżył się i spojrzał mu prosto w oczy. Przyglądał się długo, z wrodzoną dokładnością lekarza, jakby oglądał rzadki okaz pod mikroskopem. Tak samo przyglądał się Shirley i właściwie wszyscy pozostali. Wszyscy widzieli te same niezwykłe szare oczy, które zawsze zdawały się pochodzić spoza naszej planety.
-Walter, czy to prawda? To niemożliwe, a jednak to ty!
-Tak, to ja. Wróciłem do domu, jeśli oczywiście wciąż jestem tu mile widziany. - odpowiedział Walter.

A więc Walter wrócił do domu. Jakim cudem ocalał? Dlaczego rodzina otrzymała wiadomość o jego śmierci wraz z rzeczami osobistymi? I wreszcie, dlaczego nie wrócił od razu, a dopiero siedem lat po wojnie? Wszystkiego dowiecie się w kolejnych rozdziałach już niedługo :)
 ~Vivien
 

1 komentarz:

  1. Uwielbiam całą serię o Ani Shirley. Została mi jeszcze ostatnia, a w wolnej chwili muszę się wziąć za Twoje opowiadanie!
    Dziękuję za odwiedziny na blogu, L.M. Montgomery chyba w każdej części uśmierciła przynajmniej jednego bohatera, jednak śmierć Waltera i małej były najbardziej wzruszające. Też nie mogłam się z nimi pogodzić!
    Zapraszam do siebie, na nowego bloga
    leseratte.blog.pl

    OdpowiedzUsuń