Przed
Wami kolejny, czwarty już rozdział. Miłego czytania! :)
~Mały Walter bardzo się spieszył. Jego małe nóżki niosły go szybciej niż kiedykolwiek. Skręcił z powrotem do ogrodu, gdzie znajdowała się reszta rodziny i nagle zdał sobie sprawę, że nie wie kogo powinien zawiadomić w pierwszej kolejności. Wszędzie było pełno ludzi, ale większość pewnie nie zwróciłaby w ogóle uwagi na to co mówi. Na szczęście ojciec i dziadek stali osobno w cieniu starej jabłoni zajęci rozmową z doktorem Parkerem z Lowbridge. Walter podbiegł do ojca i zaczął ciągnąć go za rękę w kierunku stodoły.
-No weź, tato, chodź szybko.
Jim
odwrócił się i zatrzymał swojego synka nie przerywając rozmowy.
-Muszę
przeprosić za zachowanie Walta. Jest chyba zbyt przejęty uroczystością.
Dr
Parker zaśmiał się serdecznie, po czym dodał wyrozumiale, że jego synowie
zachowywali się kiedyś podobnie.
Walter
wykręcił się z uścisku ojca i postanowił spróbować szczęścia u dziadka.
-Dziadku,
to na prawdę ważne, wcale nie przesadzam! Muszę ci coś powiedzieć, jeśli mnie
wysłuchasz.
Gilbert
nie był pewien czy Walt ma rzeczywiście coś ważnego do powiedzenia, ale po
trzydziestu kilku latach bycia ojcem wiedział, że lepiej pozwolić dziecku
powiedzieć co ma ono do powiedzenia, zanim zrobi coś nieoczekiwanego.
-O co
chodzi Walt?
-Babcia!
- to było wszystko co chłopczyk był w stanie powiedzieć.
Serce
Gilberta prawie przestało bić. Zdławionym głosem zapytał:
-Ania?
- Rozejrzał się dookoła, ale nigdzie jej nie było. Jim pochylił się i spojrzał
synowi w oczy.
-Synu,
teraz powiedz co się stało i gdzie jest babcia?
Jedna
para orzechowych oczu wpatrywała się w drugą parę takich samych.
-Upadła
w stodole, jakiś obcy człowiek jest przy niej.
Jim
wybiegł z ogrodu gotowy przyjść z pomocą swojej matce, która mogła przecież
potrzebować lekarza. Gilbert był tuż za nim, a gdy reszta zgromadzonych
zauważyła zamieszanie w pobliżu stodoły, wszyscy zaczęli zmierzać w tym samym
kierunku. Jim wszedłszy do stodoły zauważył postać pochylającą się nad
bezwładnym ciałem jego matki. Uklęknął by sprawdzić jej tętno. Żyła, na
szczęście puls był w porządku. Zdał sobie sprawę, że prawdopodobnie powodem
zemdlenia był szok i ogarnęła go wściekłość. W tej chwili nie był lekarzem, ale
po prostu synem gotowym bronić swej matki ze wszystkich sił. Gilbert Blythe wszedł dokładnie w chwili, gdy Jim złapał mężczyznę za kołnierz koszuli i zaczął
nim potrząsać. Pozwolił by jego syn sam rozwiązał tę sytuację i skupił się
tylko na swojej żonie.
-Aniu,
Aniu słyszysz mnie? Aniu, proszę, obudź się!
Wziął
ją w ramiona, błagając by do niego wróciła. Zaczęła schodzić się reszta
rodziny. Rilla, Nan i Di padły na kolana próbując pomóc matce, podczas gdy
pozostali przyglądali się scenie rozgrywającej się pomiędzy Jimem, a
tajemniczym przybyszem.
-Co
zrobiłeś mojej matce? - wrzeszczał Jim.
Nieznajomy
był zbyt przerażony by mówić.
-Pytałem,
co zrobiłeś mojej matce? - powtórzył Jim.
Jerry
i Shirley zbliżyli się do Jima, który zaślepiony gniewem wciąż potrząsał swoją
ofiarą czekając na odpowiedź. Jerry mocno przytrzymał nieznajomego, a Shirley
odciągnął opierającego się brata. Jerry, usiłując zachować się jak na
sprawiedliwego pastora przystało, zwrócił się do przybysza:
-Myślę,
że jest pan nam winien wyjaśnienia, dlaczego znaleźliśmy moją teściową
nieprzytomną i skąd pan się tu wziął.
Zaślepiony
wściekłością, z której napadami zmagał się od czasu powrotu z Wielkiej Wojny, Jim
usiłował wyzwolić się z uścisku brata.
-Shirley, puść mnie! Jerry, jeśli on skrzywdził moją matkę, przysięgam, że
zabiję go gołymi rękami!
W
końcu nieznajomy przemówił.
-Nic
jej nie zrobiłem. Powiedziałem tylko, że wróciłem do domu. Nie chciałem, żeby
tak się stało. Nigdy bym jej nie skrzywdził.
Rilla
słysząc jego głos podniosła głowę i spojrzała mu w oczy, po czym nie
zastanawiając się dłużej, bez cienia wątpliwości powiedziała:
-Walter?
Potem
Di i Nan również spojrzały na niego myśląc o tym samym, co ich młodsza siostra.
Jim przestał szarpać się z Shirleyem, nagle osłabł opierając się o brata.
Wszyscy spojrzeli na przybysza ze zdumieniem i niedowierzaniem. Ten człowiek
nosił równo przyciętą brodę. W jego włosach połyskiwało kilka srebrnych pasm,
były też krócej obcięte niż kiedyś. Jego twarz była nieco bardziej opalona niż
ją zapamiętali. Jim zbliżył się i spojrzał mu prosto w oczy. Przyglądał się
długo, z wrodzoną dokładnością lekarza, jakby oglądał rzadki okaz pod
mikroskopem. Tak samo przyglądał się Shirley i właściwie wszyscy pozostali.
Wszyscy widzieli te same niezwykłe szare oczy, które zawsze zdawały się
pochodzić spoza naszej planety.
-Walter,
czy to prawda? To niemożliwe, a jednak to ty!
-Tak,
to ja. Wróciłem do domu, jeśli oczywiście wciąż jestem tu mile widziany. -
odpowiedział Walter.
A
więc Walter wrócił do domu. Jakim cudem ocalał? Dlaczego rodzina otrzymała
wiadomość o jego śmierci wraz z rzeczami osobistymi? I wreszcie, dlaczego nie
wrócił od razu, a dopiero siedem lat po wojnie? Wszystkiego dowiecie się w
kolejnych rozdziałach już niedługo :)
~Vivien
Uwielbiam całą serię o Ani Shirley. Została mi jeszcze ostatnia, a w wolnej chwili muszę się wziąć za Twoje opowiadanie!
OdpowiedzUsuńDziękuję za odwiedziny na blogu, L.M. Montgomery chyba w każdej części uśmierciła przynajmniej jednego bohatera, jednak śmierć Waltera i małej były najbardziej wzruszające. Też nie mogłam się z nimi pogodzić!
Zapraszam do siebie, na nowego bloga
leseratte.blog.pl