poniedziałek, 18 lipca 2016

Rozdział VI - Opowieść o Johnym i Katie


Witajcie! :) Dziś publikacja (nieco dłuższego) rozdziału szóstego. Dowiemy się z niego jak wyglądało życie Waltera w czasie, kiedy nie wiedział kim jest. Miłej lektury! :)
 ~
- A zatem pytasz gdzie byłem, droga siostrzyczko? Przypuszczam, że robiłem mniej więcej to samo co wy wszyscy tutaj. Ale los znowu przypomniał mi jak kruche i delikatne jest ludzkie życie. Tak dużo mam wam jeszcze do przekazania, a widzę, że i ja mam do nadrobienia spore zaległości. Podejrzewam, że chcielibyście, żebym najpierw dokończył swoją opowieść. Usiądźcie więc, a ja opowiem wam historię Johna Doe Darcy, ponieważ to właśnie tak nazywałem się, aż do wypadku pół roku temu.
Wszyscy posłusznie zajęli miejsca, a Walter kontynuował swoją opowieść.
-Obudziłem się w szpitalu polowym. Wybuch pocisku spowodował u mnie wstrząs mózgu i byłem nieprzytomny przez dwa tygodnie. Obok mnie siedziała, ocierając moje czoło wilgotną szmatką, najpiękniejsza dziewczyna, jaką kiedykolwiek widziałem. Pomimo, że nie mogłem wtedy przypomnieć sobie żadnej innej kobiety, wiedziałem, że musi być najcudowniejszą istotą jaką Bóg kiedykolwiek stworzył. Promienie słoneczne rozświetlały jej złote włosy i dodawały jej szmaragdowym oczom głębi i blasku. Zauważyła, że nie śpię i przywitała mnie uśmiechem pełnym uczucia, a z jej oczu słynęła maleńka łza.
-Dzień dobry. Bardzo się cieszę, że się obudziłeś. Już myślałam, że nigdy się nie poznamy. Nie, nie próbuj mówić. Musisz odpocząć. Jest wiele pytań, które muszą poczekać, aż będziesz silniejszy. Zawołam lekarza, żeby cię zbadał.
Potem wyszła, a anielski dźwięk jej głosu wciąż brzmiał mi w uszach. Wróciła szybko w towarzystwie lekarza. Zbadał mnie i zapytał czy wiem kim jestem i skąd pochodzę. Otworzyłem usta, aby coś powiedzieć, ale uświadomiłem sobie, że nie znam odpowiedzi na to pytanie. Moim pierwszym wspomnieniem była twarz Katie, bo tak miała na imię ta piękna istota. Nikt nie miał pojęcia kim mógłbym być. Zdawało się, że Katie stosunkowo martwiła się o moje zdrowie, kiedy byłem nieprzytomny. Jej brat Albert był na froncie, a ja starałem się oddalić jej myśli od tych ciężkich przeżyć. Ich historia też jest dość niezwykła.
Albert i Katie urodzili się w USA. Ich rodzice byli rodowitymi Anglikami z Derbyshire. Ojciec był najmłodszym synem dość majętnego hrabiego. Byli skłóceni, ponieważ George szaleńczo kochał się w córce najemcy, Abigail Marten. Jego ojciec, Henry, chciał czegoś lepszego dla swego syna i zabronił im się spotykać. George sprzeciwił się ojcu. Zawsze chciał wieść życie wolnego człowieka, a kiedy przeczytał w gazecie, że rząd USA rozdaje ziemię pod gospodarstwa w stanie Oklahoma, potajemnie poślubił Abigail i wraz z nią wyruszył do Ameryki. Założyli tam gospodarstwo niedaleko Tulsy. Uprawiali ziemię i hodowali bydło. Mieli tylko dwójkę dzieci. Wspólnymi siłami zbudowali dom, a nawet odnowili więzi rodzinne, ponieważ stary hrabia Darcy w końcu pokonał swoje uprzedzenia i pogodził się z tym, że jego syn jest mimo wszystko zadowolony ze swojego życia. Kiedy Albert i Katie byli jeszcze mali, na ich rodzinnej farmie odkryto złoża ropy naftowej. Wkrótce stali się częścią popularnego wówczas przemysłu naftowego.
Gdy wybuchła wojna między Anglią i Niemcami Albert był w Anglii na studiach prawniczych razem z kuzynem Williamem. Oboje zaciągnęli się do wojska. Katie, uparta i zawzięta jak jej przodkowie nie chciała siedzieć bezczynnie patrząc jak niewiele robią Stany Zjednoczone, aby pomóc w wojnie. Została sanitariuszką w Ochotniczym Oddziale Ratunkowym, by być blisko brata, a niedługo po swoich dwudziestych trzecich urodzinach została wysłana do Courcelette. To tam mnie znalazła i zawiozła karetką do szpitala polowego. Czytała mi poezję, a ja znałem prawie każdą linijkę. Okazało się, że oboje lubimy Tennysona. Zostaliśmy przyjaciółmi, byłą moją bratnią duszą. Kiedy wysłano mnie do szpitala w Chesterfield, przeniosła się tam ze mną, to były jej rodzinne strony. W wyobraźni wędrowaliśmy po górach i dolinach, a ona twierdziła, że musiałem być wielkim poetą lub kimś w tym rodzaju, przed wojną i, że moje zniknięcie musiało złamać wiele serc. Marzyliśmy o końcu wojny, mając nadzieję, że ta chwila się zbliża. Byłem w niej zakochany jak wariat, ale bałem się ujawnić swoje uczucia, bo nie miałem niczego co mógłbym jej ofiarować, nawet własnego nazwiska. Kiedy zostałem zwolniony ze szpitala, jej krewni przyjęli mnie do rodziny jak swego. W pewnym sensie mogłem wypełnić pustkę po Williamie i Albercie. Myślę też, że pomogłem dziadkowi Katie uleczyć urażoną dumę po ucieczce George'a wiele lat wcześniej.
Nadal byłem dla Katie przyjacielem i powiernikiem, kiedy nadszedł kwiecień, a wraz z nim bitwa pod Arras. William był ciężko ranny, stracił lewą rękę. Albert zginął od kuli w głowę. Byłem przy Katie, gdy nadeszły wszystkie te złe wiadomości. Strasznie cierpiała, była wręcz załamana. Udawała silną przed innymi, ale przy mnie pozwalała sobie na rozpacz, a ja ją wspierałem. Myśląc teraz o tym, w pewnym sensie wiem, jak musieliście się czuć, gdy przyszła wiadomość o mojej śmierci i chociaż nie miałem na to wpływu, przykro mi, że tak się stało. Dziadek Katie wiedział, że powrót do domu dobrze jej zrobi. Musiała wrócić do wzgórz i strumieni wzdłuż których wędrowała jako dziecko. Jej złamane serce potrzebowało lekarstwa. Podróż do Ameryki nie była wtedy bezpieczna, ale to właśnie było najlepsze rozwiązanie, więc z błogosławieństwem dziadka Henry'ego towarzyszyłem jej. Ona nabierała sił, a ja pracowałem z jej ojcem na farmie. Traktowali mnie jak syna. Nadal nie miałem jej nic do zaoferowania, mimo to poprosiłem ją o rękę. Kiedy pobraliśmy się wiosną 1918 roku, przyjąłem jej nazwisko.
Byliśmy bardzo zakochani. Katie i jej Johny, jak mnie nazywano, nie mogli być szczęśliwsi. Nie mogło być lepiej. Wtedy przyszła epidemia grypy. Pan Darcy wysłał nas do wiejskiej posiadłości Dovedale, podobnie czyniono w czasie zarazy w Anglii. Nie mógł znieść myśli, że straci Katie tak jak Alberta. Próbował namówić Abigail, ale nie chciała go opuścić, a on czuł się w obowiązku pilnować interesu.
Miesiące mijały i myśleliśmy, że wszystko jest w porządku. Potem przyszedł list zawiadamiający, że zarówno George jak i Abigail zmarli na tę okropną grypę. Po raz kolejny musiałem wspierać Katie w tragicznym momencie jej życia. Tym razem utraciliśmy tych, których również zdążyłem pokochać. Oboje byliśmy pogrążeni w żałobie.
W styczniu 1920 roku Bóg obdarzył nas potomstwem. Tego śnieżnego, zimnego dnia na świat przyszli Albert Tennyson i Abigai Hope. Nazywaliśmy ich Tenny i Hope. Nigdy jeszcze nie czułem tyle radości i miłości na raz.
Sprzedaliśmy biznes naftowy za dobrą cenę w 1922 roku, ponieważ w Tulsie zrobiło się bardzo niespokojnie. Nie chcieliśmy mieć nic wspólnego z tym miastem i zamieszkaliśmy w Dovedale na stałe.
Przeżyliśmy razem kilka pięknych lat. Oczekiwaliśmy nawet trzeciego dziecka. Wtedy zdarzył się wypadek. Na szczęście dzieci nie było z nami. Spędziliśmy ten wieczór razem nad Wielkim Jeziorem. W drodze powrotnej było ciemno i zaczęło padać. Nagle nie wiadomo skąd pojawiła się ciężarówka i wjechała prosto w nasz samochód. Uderzyłem się w głowę i straciłem przytomność, ale zdołałem jeszcze dostrzec jak Katie wypada z samochodu. Obudziłem się w szpitalu, przypominając sobie kim naprawdę jestem i co się stało. Szybko zdałem sobie sprawę, że życie mojej żony wisi na włosku. Straciła dziecko, ale myślałem, że moja miłość przynajmniej ją zdoła utrzymać przy życiu.
Powiedziałem jej jak mam na imię. Stwierdziła, że Walter brzmi o wiele lepiej niż Johny i pasuje do moich oczu. Opowiedziałem jej o Złotym Brzegu, o Wyspie Księcia Edwarda, o matce i ojcu i o was wszystkich. Powiedziała, że mimo iż was praktycznie nie zna to i tak już bardzo was kocha. Każdego dnia siedziałem przy jej łóżku i opowiadałem historyjki i plotki o ludziach, których znam. Powiedziała mi, że powinienem skontaktować się z rodziną, że będę ich potrzebował. Myślałem, że jej stan się poprawia, ale ona wiedziała lepiej. Zawiadomiłem jej rodzinę, dziadka Henry'ego i kuzynkę Jane. Kiedy udało mu się dotrzeć do Oklahomy była coraz słabsza i słabsza, ale kiedy ujrzała go w drzwiach powiedziała wesoło:
-Cześć dziadku, chciałabym ci przedstawić mojego męża, Waltera Blythe.
Początkowo myślał, że majaczy, ale wyjaśniłem mu jak wraz z wypadkiem wróciła mi pamięć. Był zadowolony słysząc, że nie jestem pospolitym włóczęgą, choć powiedział, że w głębi duszy zawsze wiedział, że nie mógłbym nim być.
Tej nocy powiedziała mi, że powinienem wrócić do rodziny, że to ukoi mój ból, oraz że bycie Katie Blythe to największy zaszczyt w jej życiu. Dodała też, że jest spokojna, że jej dzieci będą dorastać w tak pięknym miejscu i nigdy nie doświadczą życia bez miłości. Powiedziała, że ocaliłem jej życie budząc się w tamtym szpitalu polowym. Zaprzeczyłem - to ona była moim ratunkiem, a bez niej byłbym zawsze nikim więcej jak tylko Johnem Doe.
Potem odeszła. W mgnieniu oka mój świat się zawalił. Nie chciałem żyć dalej. Wtedy dziadek Henry przypomniał mi o Tennym i Hope.
-Synu, wiem jak bardzo cierpisz. Ja też straciłem moją żonę zbyt wcześnie. Myślałem, że nie zdołam żyć dalej dopóki nie zobaczyłem pięciorga moich dzieci. Wyobraziłem sobie jak dorastają jako sieroty. Dzieci cię potrzebują, a ty potrzebujesz ich. Jedź do swoich bliskich. Ulecz w domu swoje rany, jak kiedyś zrobiła Katie. Tylko nie zapomnij o swojej rodzinie w Derbyshire.
Jak mógłbym o nich zapomnieć. Tak długo byli jedyną rodziną, jaką miałem. Opuściłem Dovedale przy pomocy przyjaciół, rodziny McGowan. Pochowaliśmy Katie i przyjechaliśmy tutaj. I oto właśnie krótka historia mojego życia w ciągu ostatnich kilku lat.
Po raz kolejny oczy wszystkich w pokoju wypełniły się łzami. Ania, czując ból Waltera, przytuliła syna do serca kołysząc lekko, jak to robiła gdy był jeszcze dzieckiem.
-Bardzo chciałabym poznać twoją Katie, kochanie. Ona zdaje się być aniołem. Nie mogę się doczekać, aby poznać moje wnuki. Gdzie one są?
Walter uśmiechnął się z błyskiem ojcowskiej dumy w oczach.
-Są bezpieczne w hotelu w Charlottetown z dziadkiem Henrym i Jane, czekają aż po nich wrócę. Przywiozę ich jutro wieczornym pociągiem.
W Ani wzięła górę jej uparta natura sprzed lat i stwierdziła stanowczo:
-O nie! Razem z ojcem pojedziemy z tobą porannym pociągiem. Nie mogę dłużej czekać na spotkanie z nimi, a ponadto nie mogę sobie wyobrazić, by pozwolić ci się znowu tak prędko ode mnie oddalić.

Wiemy już co działo się z Walterem. Jak widać życie przyniosło mu szczęście, ale też nie szczędziło bólu i cierpienia. Jak jego dzieci odnajdą się w nowej rzeczywistości? Czy Hope i Tenny będą dobrze czuli się w Złotym Brzegu? Jak dalej potoczy się ich życie? Odpowiedź już wkrótce w kolejnych rozdziałach! :)
 ~Vivien

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz