poniedziałek, 11 lipca 2016

Rozdział II - Wszystko zaczęło się od tabliczki rozbitej na głowie


Dziś publikacja drugiego rozdziału. Miłego czytania! :)
W dzisiejszym rozdziale spotykamy już kilku bohaterów dobrze znanych z poprzednich tomów. 
Zerknijcie też w zakładkę "Bohaterowie" - pojawiło się w niej już kilka postaci. Kolejne osoby będę dodawać kiedy pojawią się w następnych rozdziałach. Zawsze bardzo ubolewałam na tym, że filmy o "Ani z Zielonego Wzgórza", które powstały mają niewiele wspólnego z książką, z wyjątkiem pierwszej części. Dalsze dzieje/Ania na wojnie to już totalna fantazja reżysera, a szkoda, bo chociaż da się obejrzeć, jako zupełnie odrębną historię, to przecież książki mają znacznie większy potencjał na ekranizację. Z tego względu postanowiłam stworzyć swoją własną obsadę aktorską do naszej powieści. Dlatego przy wszystkich bohaterach znajdą się zdjęcia aktorów lub modeli (w przypadku dzieci), których widziałabym w danej roli. Niestety Jonathan Crombie już nie żyje, ale trudno mi sobie wyobrazić innego Gilberta... Być może kiedyś na blogu zorganizujemy casting i wybierzemy kogoś innego. Oczywiście te propozycje to tylko moje wyobrażenie, nie każdy musi się ze mną zgadzać, być może ktoś wyobraża sobie chociażby Rillę zupełnie inaczej? Jestem otwarta również na krytykę, zachęcam do dyskusji ;)
 ~
Wycie wieczornego pociągu powoli rozbrzmiewało w pokoju, kiedy Ania Blythe kończyła układać swoje niegdyś płomiennorude, a dziś pełne srebrnych pasm włosy. Wkrótce rodzina i przyjaciele przybędą świętować trzydziestą piątą rocznicę najpiękniejszego dnia w jej życiu - dnia, w którym poślubiła Gilberta. Odgłos dobiegający ze stacji przypomniał jej o innych pociągach i latach pełnych łez i cierpienia. Przypomniało jej jak dzielnie żegnała swych trzech synów odchodzących na front, a także o starym, dziś już nieżyjącym, psie, który cierpliwie czekał cztery lata na stacji kolejowej na powrót swego pana. Przypomniało się jej również jak pewnej nocy ów pies wył aż do wschodu słońca, a potem przyszły wiadomości, że jeden z jej chłopców nie wróci już żadnym porannym, ani wieczornym pociągiem. Teraz spał pod białym krzyżem "gdzieś we Francji". Podeszła do okna i spojrzała na Glen w kierunku cmentarza, gdzie w niewielkiej trumience spała jej mała córeczka. Pomyślała o Mateuszu i Maryli.. o drogiej, starej Zuzannie, której wielkie serce Bóg także zabrał już do siebie, oraz o własnych rodzicach, których nawet nie pamiętała. Nieczęsto miewała tak melancholijne myśli, jednak czasem nawiedzały ją ze zdwojoną siłą. Zwłaszcza niespodziewanie, w chwilach, które były tak wyjątkowe i ważne, że chciałaby dzielić się nimi ze wszystkimi, których kocha. Wiedziała, że w pewnym sensie byli przy niej i zawsze będą, lecz nie ciałem, czyli niedokładnie tak jakby tego chciała... Odgłos znajomych kroków na schodach wyrwał ją z zadumy. Otarła oczy zmuszając się do "zachowania wiary" i poddania się radościom wieczoru, smutki odkładając na bok.
-Aniu, moja najdroższa, tu jesteś! Nie każ wszystkim czekać na najważniejszą kobietę tego wieczoru. Rodzina Blythe'ów może okazać się dość niecierpliwa, szczególnie najmłodsi. Wiedzą o tych wszystkich wspaniałościach przygotowanych na dzisiejszy wieczór i chcą już zacząć świętować.
Stał tam, w drzwiach sypialni, którą dzielili od ponad trzydziestu lat, jej siła, opoka, jej bratnia dusza, Gilbert. Jego ciemne włosy pokryte były siwizną, ale orzechowe oczy nadal błyszczały głęboką miłością do żony. Kiedy odwróciła się od okna jej oczy świeciły tak jasno jak trzydzieści pięć lat temu w sadzie na Zielonym Wzgórzu.
-Chodźmy, najdroższy.
Podał ramię swojej pannie młodej i zeszli razem po schodach ukochanego Złotego Brzegu, na werandę kierując się w stronę ogrodu, gdzie wszyscy zebrani czekali już tylko na wielkie wejście małżeńskiej pary. Powitali ich oklaskami i wiwatami. Najstarszy syn Jim, znany teraz w Glen jako młody doktor Blythe podszedł do swoich rodziców i pogratulował im jako pierwszy, pękając z dumy i radości.
-Panie i panowie, oto nasi drodzy jubilaci, Gilbert i Anna Blythe! - znów rozległy się oklaski, które Jim musiał uciszyć chcąc powiedzieć coś jeszcze - Jak wiecie nie jestem wielkim mówcą, te zdolności posiadają inni członkowie rodziny. Ale dziś okazja jest szczególna. Trzydzieści pięć lat temu młody lekarz, syn biednego rolnika, poślubił miłość swojego życia w sadzie na Zielonym Wzgórzu. Są jak wiele małżeństw, wspólnie dzielili radości i smutki. Widzieli jak ich idealny świat rozpadł się na kawałki, wraz z ich rodziną. Przetrwali wspólnie najtrudniejsze chwile we współczesnej historii. Trzymali naszą rodzinę razem, nie pozwolili by odległość, a nawet śmierć naruszyła tę więź między nami. Koniec końców nadal dzielą się swoją miłością z kolejnym pokoleniem, wpajając swoim wnukom te same wartości i ideały, które zaszczepili w moich braciach, siostrach, oraz we mnie. Bez przerwy nam pokazują, że miłość nie blednie wraz wiekiem, ale rośnie w siłę i z czasem wiąże nas ze sobą jeszcze silniej. Mamo, tato, zebraliśmy się tu dzisiaj z okazji waszego święta, aby pokazać wam  jak wiele dla nas znaczycie. Jestem dumny, że mogę być waszym synem.
Kiedy jubilaci zajęli honorowe miejsca przy stole, Krzysztof Ford, mąż najmłodszej Rilli zaintonował przyśpiewkę "Ania i Gilbert", a kiedy okrzyki ustały rozpoczął swoje przemówienie, aby jako drugi przekazać słowa uznania i wdzięczności.
- Ja, na przykład mam mnóstwo powodów do wdzięczności, że to małżeństwo moich teściów doszło do skutku. Po pierwsze, w pewnym sensie zawdzięczam im to, że pojawiłem się na świecie. Gdybyście się nie pobrali i nie przeprowadzili do Czterech Wiatrów, moi rodzice prawdopodobnie nigdy nie byliby razem. Wasza przyjaźń pomogła mojej matce w trudnych chwilach otworzyć się na szczęście, które znalazła u boku mojego ojca. Pomogliście Opatrzności połączyć ze sobą dwoje ludzi. Oczywiście ze wsparciem drogiej pani Kornelii Eliott. - powiedział wskazując na starszą panią siedzącą wraz ze swym mężem obok jego własnych rodziców. Dodał jeszcze - Oprócz tego, dali mi także szczęście mojego życia w postaci ich najmłodszej córki Rilli-ma-Rilli. Z tego związku, który sam w sobie jest wielkim błogosławieństwem, urodzili się nasi mali Gilbert i Ania. Dziękuję za przykład miłości, który nam dajecie. - Wskazał na swoją młodą żonę trzymającą na kolanach około trzyletnią dziewczynkę o rudych włosach, tak popularnych w tej rodzinie i pięcioletniego chłopca siedzącego u jej stóp.
Każdy członek rodziny wyrażał po kolei swą radość i wdzięczność, a jako ostatni wystąpił nieśmiały i cichy Shirley mówiąc:
- Teraz, kiedy sam już jestem żonaty, patrzę na małżeństwo moich rodziców jako przykład. Mam nadzieję, że w roku 1960, kiedy my będziemy obchodzić trzydziestą piątą rocznicę ślubu, będziemy chociaż w połowie tak szczęśliwi jak wy. - Nagle, nieco nietypowo dodał - I pomyśleć tylko, że wszystko zaczęło się od chwili, gdy moja matka rozbiła ojcu na głowie tabliczkę za to, że nazwał ją marchewką!

Kolejny rozdział już niedługo! :)
 ~Vivien

1 komentarz: