niedziela, 4 września 2016

Rozdział X - Taka jak ja



Witajcie kochani :) Małe sprostowanie co do poprzedniego rozdziału - ponieważ, jak pisałam, byłam na wakacjach i nie miałam dostępu do wszystkich swoich materiałów na bloga wkradł mi się błąd, pomyliłam rozdział dziewiąty z dziesiątym. Treść byłą z rozdziału dziewiątego, czyli taka jak być powinna, ale tytuł z rozdziału dziesiątego, wybiegłam trochę za daleko w przyszłość ;) Omyłka jest już naprawiona, mam nadzieję, że nie zrobiłam zbyt dużo zamieszania ;) Dzisiaj rozdział dziesiąty, a w nim spotkanie z obiecaną bohaterką.
~
Kiedy szła leśną ścieżką, była już zupełnie inną osobą, niż wtedy, gdy wyjechała tak nagle. Wspomnienia ostatnich dni przed wyjazdem sprawiły, że jej oczy wypełniły się łzami. Sprawy, o których udawało się jej nie myśleć zbyt wiele teraz ogarnęły jej umysł ze zdwojoną siłą. Wolałaby, żeby to nigdy nie miało miejsca, ale stało się, a jej odpowiedź nie mogła być inna. Nie mogła zostać jego żoną, to nie byłoby w porządku. Jednakże gorzkie wspomnienia pozostały.
To był piękny czerwcowy wieczór. Promienie słoneczne oświetlały uroczy zakątek Doliny Tęczy, podczas jej spotkania ze wspomnieniami.
"A zatem, dobrej nocy. O świcie ruszamy do ataku." Jeszcze raz zatraciła się czytając wymięty list, zachowując wiarę na swój własny sposób, pogrążona w myślach tak głęboko, że nie usłyszała zbliżających się kroków. Otarła łzę z oka, schowała list do kieszeni fartucha i podniosła wzrok. Przed nią stał uśmiechnięty Shirley.
- Miałem nadzieję, że znajdę cię tu w Dolinie. To bardziej odpowiednie miejsce niż plebania, gdzie każdy może przyjść. - powiedział siadając obok niej.
Nie rozumiała co miał na myśli. Ostatnio zachowywał się dość dziwnie, zwłaszcza odkąd połączono ich w parę na ślubie Diany. Uśmiechnęła się tylko skromnie, kiedy ujął jej dłoń, przytrzymując tak, że nie mogła się uwolnić.
- Shirley, co robisz?
- Una, niewiele ma dla mnie sens odkąd wróciłem do domu z Europy. Czuję się nieswojo niemal w każdej sytuacji, chyba, że ty jesteś przy mnie. Myślę, że jestem w tobie zakochany. Czy uczynisz mi ten zaszczyt i pewnego dnia zostaniesz moją żoną? - mówił, nadal trzymając jej dłoń w delikatnym, ale silnym uścisku.
- Shirley, jak możesz mnie o to prosić? - zapytała z niedowierzaniem.
- Nie widzisz, jak pasujemy do siebie? Jesteśmy tacy podobni. Myślę, że jesteśmy stworzeni dla siebie. Proszę, powiedz, że się zgadzasz. Wiem, że z tobą u mego boku będę mógł znaleźć cel w moim życiu.
Una pokręciła głową.
- Shirley, nie mogę zostać twoją żoną. Zależy mi na tobie, nawet nie masz pojęcia jak bardzo. Jesteś najdroższym przyjacielem jakiego mam, ale nigdy nie będę mogła cię pokochać w ten sposób. Nie sądzę, żebym umiała kogokolwiek na Ziemi pokochać kiedyś w ten sposób.
Nie chciał jej słuchać.
- Możesz zmienić zdanie. Moja matka odmówiła ojcu, kiedy pierwszy raz się jej oświadczył. Po prostu nie wiedziała czego chce, nie rozumiała co to znaczy być zakochaną. Jestem gotów czekać aż też zobaczysz, że jesteśmy dla siebie stworzeni.
Jego oczy, jego duże brązowe oczy, którym tak ciężko było odmówić patrzyły z nadzieją. Jej własne oczy wypełniły się łzami. Drżącymi ustami, Una powtórzyła swą odpowiedź:
- Shirley, nie pytaj mnie o to więcej. Nie mogę cię pokochać i nie pokocham. Nie jestem w tobie zakochana i nie ma możliwości, żebym kiedykolwiek była. Zależy mi na tobie bardziej niż kiedykolwiek, ale nie proś mnie bym została twoją żoną. Nie mogę.
W końcu udało jej się wyrwać rękę z jego uścisku. Odwrócił twarz, nagle pobladłą.
- Wezmę to dzisiaj jako twoją odpowiedź, ale kiedyś zobaczysz, że mam rację, a ja będę czekał.
Odszedł w stronę Złotego Brzegu, znacznie wolniejszym krokiem.
Myślała o tym przez jakiś czas, a następnie podjęła decyzję. Chciała zostawić za sobą to bolesne wspomnienia. Chciała zostawić wszystkie bolesne wspomnienia i dać Shirleyowi czas potrzebny do uleczenia jego złamanego serca. Opuści Glen St. Mary, opuści Wyspę Księcia Edwarda, opuści Kanadę. Postanowiła dołączyć do misji i nadać cel swojemu życiu. Chciała odejść z lepszym pożegnaniem niż tylko liścik, ale nigdy nie należała do najodważniejszych. W taki sposób odeszła. Od czasu do czasu wysyłała kartkę do ojca lub Flory. Musiała zerwać więź z Glen St. Mary i dwoma chłopcami o nazwisku Blythe, tym, który zabrał jej serce ze sobą do grobu i tym, który chciał, aby spędziła z nim życie.
Cztery lata później znów była w domu, mając nadzieję, że uda jej się naprawić większość mostów, które za sobą spaliła. Był najwyższy czas. Tak długo była daleko, pomyślała, że skoro zamierza znowu żyć w Kanadzie, to powinna naprawić relacje z rodziną, zanim stworzy swój własny dom... z nim. Bardzo też pragnęła błogosławieństwa ojca, choć biorąc pod uwagę okoliczności, bała się, że może on odmówić.
Niezależnie od tego co się zbliżało, niezależnie od złożonych obietnic ciągle miała tamto uczucie, uczucie, które na zawsze zostanie w jej sercu. Ta miłość nigdy nie umrze, ani nawet nie zblaknie. Zatrzymała się w swoim ulubionym zakątku. Tutaj nic się nie zmieniło na przestrzeni czasu. Słodki zapach wiciokrzewu tańczył wokół niej, kiedy wyciągnęła stary list. Czytała dobrze znane słowa w kółko, przesuwając palcami po pochyłym piśmie. Kiedy skończyła, spojrzała w górę i przez chwilę zdawało jej się, że widzi Waltera, jako dziecko, biegnącego do Złotego Brzegu. Zastanawiała się jakie jeszcze zjawy przyjdzie jej zobaczyć. Wyglądało na to, że wszystkie duchy przeszłości przyszły ją odwiedzić w taki czy inny sposób.
Przycisnęła list do ust, schowała go i ruszyła w dalszą drogę w stronę plebanii, kiedy usłyszała płacz. Rozejrzała się, a tam u wylotu strumienia siedziała mała rudowłosa dziewczynka z głową ukrytą w dłoniach i płakała. Jej serce ogarnęło współczucie i wkrótce znalazła się obok dziewczynki, pocieszając ją.
- No już, już. Dlaczego płaczesz? Czy mogę ci jakoś pomóc?
Dziewczynka pociągnęła nosem i podniosła główkę. Nie znała tej pani o włosach czarnych jak węgiel, ale coś w jej oczach sprawiło, że chciała z nią porozmawiać.
- Tęsknię za moją mamą.
Una w pewnym sensie rozumiała tęsknotę dziewczynki.
- Zgubiłaś ją? Mogę cię do niej zaprowadzić?
Dziewczynka ponownie pociągnęła nosem.
- Chciałabym, żebyś mogła, ale to niemożliwe, bo odeszła do Nieba rok temu. Mój tatuś i babcia mówią, że część niej zawsze jest przy mnie, ale teraz czuję się bardzo samotna. Nikt inny nie ma mamy w Niebie. Wszyscy mają swoje przy sobie i to wydaje się takie miłe. Pamiętam jakie to było miłe. Wiem, że nie powinnam, ale czasem jestem zła, że wszyscy mają matki, a moja musiała odejść.
Una ujęła dłoń dziewczynki.
- Moja mama też jest w Niebie. Wiem jak to boli, kiedy patrzysz na to, że inni mają matki, podczas gdy ty nie masz. Dobrze jest mieć tatę, ale w matkach jest coś szczególnego.
Dziewczynka skinęła głową. Ta pani rozumiała jej uczucia. Sprawiła, że poczuła się lepiej. Uśmiechnęła się do nieznajomej i powiedziała:
- Mam na imię Hope. Mój dziadek mówi, żebym nie rozmawiała z nieznajomymi, ale ty nie wyglądasz na obcą. Jesteś stąd?
Una wyciągnęła rękę.
- Nazywam się Una. Kiedyś tu mieszkałam, ale wyprowadziłam się jakiś czas temu. Tęskniłam jednak i musiałam wrócić. A ty mieszkasz tu od urodzenia? - zapytała, domyślając się odpowiedzi ze względu na akcent dziewczynki.
- Nie. Po prostu przyjechaliśmy tutaj. Mój tatuś przywiózł nas, żebyśmy zamieszkali z naszymi dziadkami. Oni są przemili. Nie wiedziałam, że mam babcię i dziadka dopóki ich nie spotkałam, a zawsze chciałam ich mieć. A ty, masz dziadków?
- Nie. - odpowiedziała Una - Mieliśmy tylko ciotkę Martę, ale ona nie była tak miła jak wydają się być twoi dziadkowie. Gdzie mieszkasz, Hope? Robi się późno i założę się, że twoja rodzina martwi się o ciebie. Odprowadzę cię do domu, jeśli nie chcesz być sama.
Hope uśmiechnęła się.
- Tak, to będzie bardzo miłe!
Wstała i wzięła Unę za rękę. Ruszyły w kierunku Złotego Brzegu, co zaniepokoiło Unę. Zaczęła się zastanawiać kto z rodziny zmarł. Kiedy weszły do ogrodu, Una zawahała się, nie wiedząc co robić. Nie chciała się tam znaleźć, ale nie było odwrotu. Hope zerknęła na nią ze zdziwieniem. Una cofnęła się powoli za ścianę. Wtedy otworzyły się drzwi.
- Hope, najwyższa pora, żebyś wróciła do domu. Dlaczego nie przyszłaś, kiedy babcia wołała, jak zrobili Tenny i Walt? Martwiliśmy się o ciebie. - skarcił ją łagodnie ojciec.
Una usłyszała jego głos, jego niepowtarzalny, aksamitnie miękki głos, ale nie mogła w to uwierzyć.
Hope starała się wyjaśnić ojcu gdzie i z kim była.
- Tato, spotkałam tą miłą panią. Odprowadziła mnie do domu.
Hope pociągnęła Unę, aby mogli siebie zobaczyć. Oboje zastygli w zdumieniu patrząc na siebie. Tam stał człowiek, któremu oddała swoje serce na zawsze. Tam stała właścicielka oczu, które nie przestawały go prześladować. Nogi się pod nią ugięły, ledwo wydobyła z siebie głos, kiedy wymamrotała:
- Walter?
Wtedy wokół niej zapadła ciemność. 

~Vivien

piątek, 26 sierpnia 2016

Rozdział IX - Czas jak rzeka


Witajcie po dłuższej przerwie! :) Jestem na wakacjach i mam ograniczony dostęp do internetu, stąd brak kolejnych notek. Ale dzisiaj zapraszam do lektury następnego rozdziału :) 
~

Wszystko ma swój czas, i jest wyznaczona godzina
na wszystkie sprawy pod niebem:
Jest czas rodzenia i czas umierania,
czas sadzenia i czas wyrywania tego, co zasadzono,
czas zabijania i czas leczenia,
czas burzenia i czas budowania,
czas płaczu i czas śmiechu,
czas zawodzenia i czas pląsów,
czas rzucania kamieni i czas ich zbierania,
czas pieszczot cielesnych i czas wstrzymywania się od nich,
czas szukania i czas tracenia,
czas zachowania i czas wyrzucania,
czas rozdzierania i czas zszywania,
czas milczenia i czas mówienia,
czas miłowania i czas nienawiści,
czas wojny i czas pokoju.
Cóż przyjdzie pracującemu
z trudu, jaki sobie zadaje?
Przyjrzałem się pracy, jaką Bóg obarczył ludzi,
by się nią trudzili.
Uczynił wszystko pięknie w swoim czasie,
dał im nawet wyobrażenie o dziejach świata2,
tak jednak, że nie pojmie człowiek dzieł,
jakich Bóg dokonuje od początku aż do końca.
(Księga Koheleta 3, 1:11)

Na ziemi wszystko ma swój czas. Niektórzy mówią, że leczy on rany. Płynął tak samo jak to się dzieje od początku świata i rany Waltera, Hope i Tenny'ego także zaczęły się zabliźniać, kiedy płakali, śmiali się i tańczyli ze swoimi krewnymi. Walter idąc Doliną Tęczy  nie marzył już o wróżkach, ale o Katie - jej oczach, jej uśmiechu, jej uścisku. Nie zaniedbywał swoich dzieci - były całym jego życiem. Zdarzało mu się jednak zatracić w marzeniach, jak to niegdyś czynił inny, znany mu wdowiec.
Tenny i Hope stopniowo byli coraz bliżej nie tylko ojca, ale też Ani i Gilberta, swoich ciotek, wujków i kuzynów. W swoich Złotych Latach Ania i Gilbert cieszyli się mogąc być tak ważną częścią życia Hope i Tenny'ego. Duża rodzina przynosiła im naprawdę wiele radości. Bawialnia w Złotym Brzegu i Dolina Tęczy znowu rozbrzmiewały śmiechem jak dawno temu. Ania musiała czasem się uszczypnąć, widząc Walta, Gila i Tenny'ego bawiących się razem, aby przypomnieć sobie, że to nie Jim, Krzyś i Walter - tak bardzo byli podobni do swoich ojców.
Tak, czas płynął swoim rytmem. Wrzesień ustąpił miejsca październikowi, a ten listopadowi. Wtedy właśnie nadeszły radosne wieści z Avonlea. Wyglądało na to, że okręt szczęścia przybił wreszcie do brzegu, a wraz z nim bocian przyniósł dwie małe istotki, Teda i Barry'ego Wright. Tenny i Hope byli bardzo podekscytowani tą wiadomością. Nigdy wcześniej nie widzieli niemowląt, a w dodatku były to bliźniaki, tak jak oni sami. Tata i dziadkowie obiecali zabrać ich do Avonlea w odwiedziny, jak tylko zima dobiegnie końca.
Wkrótce nadeszło ich pierwsze Boże Narodzenie w Złotym Brzegu, w dodatku ze śniegiem, ponieważ białe Święta były rzadkością w Oklahomie. Święty Mikołaj odwiedził Złoty Brzeg. Z wizytą przyjechali także wuj Shirley, ciotka Rebeka, ciotka Nan, wuj Jerry i Cecylia. Ted i Barry byli za mali, żeby podróżować, więc zostali w Avonlea ze swoimi rodzicami oraz babcią i dziadkiem Wright. Hope kochała Cecylię z jej brązowymi oczami  i włosami, a Cecylia kochała Hope. Były w tym samym wieku i powierzały sobie swoje sekrety. Mała Ania chodziła za nimi krok w krok i wkrótce została przyjęta do kręgu przyjaźni. Obie dziewczynki płakały, gdy Cecylia musiała wracać do Avonlea, ale to sprawiło, że Hope jeszcze bardziej niecierpliwie czekała na swoje wiosenne odwiedziny.
Ciotka Flora z tygodnia na tydzień miała coraz większy brzuch i kiedy przyszedł czas na długo wyczekiwaną wycieczkę do Avonlea, Walt i John także postanowili pojechać, podobnie jak Rilla i jej dzieci. To były wielkie odwiedziny. Zobaczyli wszystkie miejsca dziecięcych zabaw babci i dziadka. Hope i Cecylia zabierały małą Anię do Ogrodu Heleny Grey. Chłopcy łowili ryby w Jeziorze Lśniących Wód i biegali po Lesie Duchów. To rzeczywiście była wspaniała wizyta, ale cała rodzina była zadowolona z powrotu do Glen St. Mary, Wymarzonego Domku i kochanego Złotego Brzegu. Tam czekała ich niespodzianka. Ten sam bocian, który zostawił małego Teda i Barry'ego na Sosnowym Wzgórzu zostawił tym razem maleńką dziewczynkę w Złotym Brzegu podczas ich nieobecności.
- Cóż, nie mieliśmy wybranego imienia zanim się urodziła. Pomyślałam sobie, że skoro mamy już w naszej rodzinie Hope Blythe, więc teraz przyszła pora na Charity Blythe. - stwierdził Jim, z dumą pokazując swą nowonarodzoną córkę.
Wkrótce po powrocie z Avonlea, Walt, Tenny i Gil wybrali się na małą wycieczkę w poszukiwaniu pierwszych fiołków. Jim nie miał kiedyś pojęcia, że zapoczątkuje tradycję dla matek i synów z rodziny Blythe. Walt zbierał kwiaty dla Flory. Gil zrobił duży bukiet dla Rilli. Ale Tenny zdał sobie sprawę, że nie ma nikogo, komu mógłby ofiarować fiołki. Stał i patrzył jak jego towarzysze zrywają wiosenne kwiaty, po prostu patrzył, a w jego oczach błyskała zazdrość.
Jim podszedł do niego z ręką pełną najpiękniejszych fiołków i powiedział:
- Tenny, możesz wziąć kilka dla swojej mamy, nawet jeśli ona jest w Niebie. Położymy je pod jej zdjęciem na twoim nocnym stoliku. Możesz także podarować je twojej babci. Ja robię to od tylu lat, że na pewno ucieszy się jeśli otrzyma je od ciebie.
Tenny dał bukiet Ani, a ona przyjęła je z wdzięcznością i zrozumiała, kiedy położył również kilka obok zdjęcia swojej matki.
Podekscytowani narodzinami dzieci, pod opieką oddanego ojca, rozpieszczani przez babcię i dziadka, ciotki i wujków i w przyjaźni ze swoimi kuzynami, Tenny i Hope rośli zdrowi i silni, wraz ze zmieniającymi się kolejno porami roku.

Kolejne rozdziały pojawią się wkrótce :)
~Vivien

czwartek, 11 sierpnia 2016

Rozdział VIII - Wizyta w Wymarzonym Domku


Witajcie! :) Dziś premiera rozdziału ósmego. A w nim długa rozmowa Waltera z jego najmłodszą siostrą. Miłej lektury! :)
~
Tenny i Hope przybyli do Złotego Brzegu o zmierzchu tego wrześniowego dnia. Zostali przywitani lawiną uścisków i pocałunków przez swoje ciotki i wujków. Po kilku chwilach niepewności między kuzynami dzieci same znalazły wspólny język. Ludzie z rodu Józefa zawsze się poznają. Tenny spędzał czas głównie z małym Gilbertem i Waltem, a wieczorem trzech kuzynów łączyła już przyjaźń na śmierć i życie. Walter, Hope i Tenny powoli przyzwyczajali się do życia w Złotym Brzegu z Gilbertem, Anią, Jimem, Florą, Waltem i Johnem, a rodzina mogła wreszcie nadrobić razem stracony czas. Pewnego wieczoru, kiedy życie zaczynało znów toczyć się normalnym rytmem, Rilla wreszcie mogła spędzić trochę czasu sam na sam z bratem.
Po kolacji Walter usiadł na pokrytym mchem stopniu werandy, myślami zagubiony gdzieś w innym czasie, kiedy matka podeszła do niego.
- Walter, kochanie, może wyjdziesz na wieczorny spacer, jak dawniej?
- To brzmi kusząco. Ale robi się późno i pora kłaść dzieci do łóżek.
- Pozwól mi to zrobić, Walter. Tak dawno ostatni raz mogłam utulić małe dziecko do snu. Od czasu do czasu kładę Walta i Johna, ale oni mają własnych rodziców, Jim i Flora chcą sami się nimi opiekować. Hope i Tenny mnie potrzebują, a ja nawet nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo potrzebuję ich... i ciebie. Nigdy nie przestanę dziękować Bogu, że jesteś znowu z nami.
Walter uśmiechnął się ze zrozumieniem.
- Oczywiście, możesz to zrobić, mamo. Masz rację. Dzieci cię potrzebują. Straciły tak dużo, kiedy straciły Katie - po chwili dodał zmieniając temat na weselszy - Kusiło mnie, żeby odwiedzić latarnię morską i Wymarzony Domek. Myślę, że złożę Rilli wizytę. Powiem tylko dzieciom dobranoc. Dziękuję, mamo.
Ucałowawszy bliźniaki wyruszył w stronę portu. Kiedy przybył do Wymarzonego Domku, Rilla kładła własne dzieci do łóżek, Krzysztof zaś spędzał czas w redakcji przy poprawkach nowego wydania tygodnika. Owen i Lesilie nadal mieszkali z nimi. Owen zajęty był pracą nad najnowszą książką, a Leslie szyła sukienkę dla małej Ani. Ktoś zapukał i Leslie rzuciła się do drzwi zanim dzieci zdążyły się obudzić.
- Walter, jak dobrze cię widzieć. Proszę, wejdź.
Wszedł do środka i rozejrzał się po przytulnym wnętrzu.
- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam. Czy Rilla i Krzysztof są w domu?
- Krzysztof spędza wtorkowe wieczory w redakcji przy druku. Ale Rilla jest tutaj, kładzie Gila i Anię do snu. Tak świetnie radzi sobie z dziećmi jak twoja matka z wami.
Leslie, która kochała jego matkę i całą jej rodzinę odkąd ich poznała, dotknęła jego nadgarstka.
- Tak dobrze mieć cię z powrotem.
Podziękował jej i usiadł na sofie przyglądając się temu jak Rilla urządziła Wymarzony Domek. Musiał przyznać, że jego mała siostrzyczka z pewnością nadała mu taką samą domową atmosferę jak niegdyś matka. Zauważył nawet nowe miejsce pobytu Goga i Magoga.
Rilla zeszła na dół, a błękitne promienie wieczoru rozświetlały jej piękną twarz. Dziesięć lat temu Walter pożegnał słodką, małą siostrzyczkę, teraz miał przed sobą w pełni dorosłą, piękną i elegancką kobietę. Zasmuciła go jednak myśl, że to wiadomość o jego "śmierci" sprawiła, że dorosła tak szybko.
- Walter, nie wiedziałam, że tu jesteś! - zawołała widząc go.
- Mogę pójść, jeśli przeszkadzam. - przeprosił.
- Nie wygłupiaj się. Nigdy mi nie przeszkadzasz. Czekałam na taką sposobność. Tak za tobą tęskniłam. - dodała.
Usiadła obok brata i wkrótce zagłębili się w swobodnej rozmowie, jak przed laty. Leslie zabrała swoje robótki do gabinetu Owena i zostawiła rodzeństwo samo. Walter spojrzał w orzechowe oczy swej siostry i stwierdził:
- Musiałaś byś piękną panną młodą, Rillo-ma-Rillo.
- Nie wiem, czy byłam. Krzyś twierdzi, że tak. Ojciec też. Pamiętam tylko, że byłam szczęśliwa, bezwstydnie szczęśliwa. Och jaka szkoda, że ciebie przy tym nie było. W każdym z nas był taki maleńki ból za każdym razem, kiedy miało miejsce jakieś szczęśliwe wydarzenie.
- Wiem co masz na myśli. Katie i ja też bardzo chcieliśmy mieć przy sobie jej rodziców, kiedy Hope i Tenny przyszli na świat. Teraz z kolei ja chciałbym móc przywieźć tu Katie ze sobą. Bardzo by tutaj pasowała.
- Chciałabym poznać kobietę, która zdobyła twoje serce. - powiedziała Rilla.
- Tak jak ona ciebie. Myślę, że szybko byście się polubiły. Katie wiele razy mówiła, że zawsze chciała mieć młodszą siostrę. Wiem, że ty też chciałabyś mieć siostrę, z którą łączyłaby cię szczególna więź. Di i Nan zawsze były najlepszymi przyjaciółkami i nic nigdy nie złamie tej więzi.
- Masz rację. Zawsze byłam bliżej ciebie niż Jima, Shirleya i bliźniaczek. To nie tak, że nie jesteśmy blisko, czy się nie kochamy, ale po prostu zawsze czułam się trochę wykluczona z ich grona. Myślę, że matka była najbliższą osobą jaką kiedykolwiek miałam. Byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami w tamte dni. Oczywiście miałam też Gertrudę, ale przeniosła się do Charlottetown, a Una, zanim... - urwała prędko zmieniając temat - Jeśli chcesz wiedzieć jaki był mój ślub, mogę pokazać ci zdjęcia. - powiedziała wyciągając album z biurka.
Oglądali ślubne fotografie, a Walter mógł zobaczyć namiastkę tego co utracił.
- Byłaś piękną panną młodą - przyznał - To był wspaniały ślub, chociaż zdjęcia nie oddają całego uroku tego dnia.
Rilla przytaknęła.
- Myślę, że nawet gdyby ten dzień był deszczowy i mglisty, dla mnie i tak byłby najpiękniejszym dniem w życiu. Ale cieszę się, że pogoda była ładna. - dodała po chwili.
Walter roześmiał się. Rilla zawsze pozostanie taka sama. Nawet macierzyństwo nie zmieni takiej osobowości. Spojrzał znów na zdjęcia i przyjrzał się druhnom. Wtedy ujrzał tamte oczy, oczy, które prześladowały go od dziesięciu lat, nawet wtedy, gdy nie wiedział do kogo należą. Nawet na czarno - białej fotografii mógł dojrzeć te nieco smutne ciemnoniebieskie oczy patrzące w głąb jego duszy, z większym cierpieniem niż kiedyś.
- Rillo-ma-Rillo, co się stało z Uną?
Jej uśmiechnięta twarz nagle przygasła.
- Może przejdziemy się wzdłuż wybrzeża? - zaproponowała.
Nie zdążył powiedzieć tak ani nie, zanim Rilla wypchnęła go za drzwi. W drodze do wybrzeża nie zamienili ani słowa. Kiedy morska bryza obmyła ich twarze, Walter wziął głęboki oddech i stwierdził:
- Pamiętam jak powiedziałem ci kiedyś, że zapomniałem jak bardzo niebieskie jest tutaj morze, a drogi czerwone. To samo czuję tego wieczoru. Dobrze być w domu.
- A jeszcze lepiej mieć ciebie tutaj. - dodała Rilla - Powiedz mi, Walter, czy nadal piszesz poezję, która porusza najtwardsze serca?
- Nie, droga siostrzyczko. Nie napisałem żadnego wiersza od tej nocy, kiedy ostatni raz pisałem do ciebie. Nie byłem świadom, że posiadam ten dar. To było tak dawno, że nie wiedziałbym od czego zacząć.
- Walter, co zamierzasz zrobić ze swoim życiem?
Podniósł kamień i rzucił go do morza.
- Nie wiem Rillo. Nie muszę nic robić. Dzieci i ja jesteśmy dobrze zabezpieczeni finansowo. Co do moich życiowych celów i zawodu, nie wiem. Kiedyś byłem Walterem ze Złotego Brzegu.. byłem też Johnym z Dovedale i to było więcej niż wystarczające. Teraz chcę tylko być znowu Walterem ze Złotego Brzegu i może to wystarczy mi na resztę życia.
Zamilkł by rzucić kolejny kamień do wody.
- Ale powiedz mi, dlaczego nie mówisz nic o Unie? Dlaczego w takim pośpiechu wyszliśmy z domu i dlaczego nie usłyszałem nawet wzmianki o niej? Gdzie ona jest? Co się stało z herbacianą różą?
Rilla usiadła na trawiastym zboczu, a kiedy Walter zrobił to samo, rozpoczęła opowieść.
- Una... Cóż, Una jest gdzieś, nie wiadomo dokładnie gdzie, pracuje na misjach. Kiedy wojna się skończyła, pojechała do Redmond na kursy Gospodarstwa Domowego. Nie sądzę, żeby wiedziała co zrobić ze swoim życiem po tym wszystkim. Prawie byłam zdecydowana pojechać z nią, zanim Krzysztof wrócił. W każdym razie pojechała do Kingsport razem z  Jimem, Jerrym, Karolem i Shirleyem. Shirley nie wiedział co chciałby studiować, ale próbował tam znaleźć sobie jakiś cel. Oboje z Uną są tacy małomówni i nieśmiali, więc spędzali dużo czasu razem, dobrze się czuli w swoim towarzystwie. Myślę, że Shirley uważał tą relację za coś więcej niż Una. Oświadczył się jej, ale nie mogła się zgodzić, gdyż nie darzyła go tym samym uczuciem, a jednocześnie był dla niej na tyle ważny, że nie chciała dawać mu płonnych nadziei. Nie zaakceptował jej odmowy mając w pamięci, że matka też za pierwszym razem odrzuciła oświadczyny ojca. Nie potrafiła go przekonać, że mówi poważnie. Więc pewnego dnia po prostu wyjechała. Zostawiła tylko liścik, że wyjeżdża pracować na misjach. Słyszymy o niej około dwa razy w roku, ale nasze listy prawie zawsze zostają zwrócone bez żadnej odpowiedzi.  Wszystkich to bardzo zabolało, dlatego nie wspominają o niej zbyt często. Flora i pan Meredith najbardziej przeżyli jej wyjazd, a Shirley potrzebował sporo czasu, żeby uleczyć swój zawód miłosny. Ale na szczęście, udało mu się, kiedy spotkał Rebekę.
Walter spoglądał na błękitny ocean, oświetlony różowymi promieniami zachodzącego słońca. Nigdy nie potrafił sobie wyobrazić, że Una mieszka gdzieś poza Glen, a jednak tak było. Oby miała się dobrze i jej życie było szczęśliwe.
Rilla również patrzyła na morze, snując myśli, którymi mogła podzielić się tylko z Krzysztofem.
Walter ciągle wpatrując się w horyzont, dodał:
- Jej oczy mnie prześladują.
- Co? - zapytała Rilla.
- Jej oczy, prześladują mnie. Od wielu lat, nie wiedziałem nawet czyje to oczy dopóki nie zobaczyłem ich na zdjęciu. Nawiedzały mnie we śnie, a czasem nawet na jawie. Katie wiedziała o tym zanim się w sobie zakochaliśmy. Często zastanawiała się czyje to oczy, twierdziła, że musiałem zostawić ich właścicielkę ze złamanym sercem. Prześladowały mnie nawet wtedy, gdy byłem szaleńczo zakochany w Katie, jednak nie wspominałem jej o tym. Moje serce należało do niej i nigdy nie chciałem, żeby czuła się zagrożona przez oczy, których właścicielki nie mogłem sobie nawet przypomnieć.
Rilla poczuła, że musi zadać pytanie, które nigdy nie dawało jej spokoju.
- Walter, czy kiedykolwiek kochałeś Unę?
Pokręcił głową.
- Nie, nie tak jak ty kochasz Krzysztofa, Jim kocha Florę, ojciec i matka kochają siebie nawzajem, a ja kochałem Katie. Una była mi bliska w czasie wojny. Jak Anna Elliot jest, a raczej była uosobieniem słodyczy i delikatności. Mogłem być bliski zakochaniem się w niej, ale Wszechmogący miał wobec mnie inne plany. Teraz nie mogę sobie nawet wyobrazić kochać kogokolwiek, kiedy ciągle kocham moją Katie.
Rilla zrozumiała i nie pytała o nic więcej. Ujęła tylko jego dłoń i siedzieli tak razem patrząc jak słońce powoli chowa się za horyzontem.



Czy Una wróci do Glen St. Mary? Czy dowie się, że Walter - miłość jej życia - jednak nie zginął na wojnie? Czy jeszcze kiedyś się spotkają? Odpowiedź już wkrótce w kolejnych rozdziałach! :)

~Vivien

środa, 3 sierpnia 2016

O tłumaczeniach imion i nazw własnych słów kilka cz. 2

Witajcie! :) Dzisiejsza notka to ciąg dalszy wywodów nad problemami tłumacza z imionami i nazwami własnymi.

W poprzednim poście wspominałam już o Krzysiu Fordzie (w oryginale Kenneth). Dla mnie Krzyś to zawsze Krzyś, ale... podobno nosi on imię po tragicznie zmarłym braciszku Leslie/Ewy, który w moim tłumaczeniu Wymarzonego Domu był Karolkiem, w oryginale zaś obaj noszą imię Kenneth. Podobnie siostra Krzysia - w mojej wersji to Polcia (w oryginale Persis i tu akurat oryginał bardziej mi się podoba), odziedziczyła imię po narzeczonej nauczyciela, babce Owena Forda, która u mnie jest Anielą Leigh, zaś w oryginale obie panie mają na imię Persis. Jedyne co mnie tu denerwuje to niekonsekwencja - skoro Krzyś to niechby braciszek Leslie też był Krzysiem itd. Lepiej by było zawsze to samo imię zastępować tym samym odpowiednikiem.

Kolejny ciekawy przypadek to pies Wtorek, który w oryginale jest Poniedziałkiem ;) Ale ta zmiana wyszła akurat moim zdaniem na dobre, psom nadaje się raczej krótkie imiona, dziwnie byłoby w języku polskim wołać psa "Poniedziałek".  W dodatku w oryginale nie woła się na niego Monday, tylko "Dog Monday", tak jak Piętaszek to "Man Friday" (było chyba w "Rilli" wspomniane, że kiedy Wtorek przybył do Złotego Brzegu, Walter czytał "Robinsona Cruzoe").

Jeśli chodzi o nazwy własne to uważam, że w niektórych sytuacjach uzasadnione jest ich tłumaczenie na polski. Zwłaszcza nazwy wymyślane przez samą Anię, jak "Jezioro Lśniących Wód", czy "Las Duchów" mają swój urok, kiedy są właśnie przetłumaczone - stają się nam przez to bliższe. I te nazwy z najstarszego wydania Ani są chyba najtrafniejsze, spotkałam się kiedyś z "Puszczą Lenistwa" zamiast "Lasu Duchów" i było to dla mnie szokiem, takim negatywnym.
Zdecydowanie wolę też czytać o Zielonym Wzgórzu niż o Green Gables (choć to tak na prawdę wcale nie wzgórze), o Złotym Brzegu zamiast o Ingleside. Chyba, że całość czytam w oryginale, ale to co innego.

Ciąg dalszy nastąpi, jak natrafię na kolejne ciekawostki w tłumaczeniach :)
Wkrótce też kolejny rozdział! :)

~ Vivien

czwartek, 28 lipca 2016

Rozdział VII - Nadrobić stracony czas


Witajcie po kilkudniowej przerwie :) Zapraszam do przeczytania siódmego rozdziału. Miłej lektury! :)
 ~
Rilla Ford westchnęła słuchając śmiechu dzieci bawiących się w ogrodzie w Złotym Brzegu. Wszystko wydawało się takie... takie dobre i piękne. Tak, miała bardzo szczęśliwe życie. To był niezaprzeczalny fakt. Jej największe marzenie spełniło się w dniu, kiedy Krzysztof Ford pojawił się w drzwiach jej domu rodzinnego i zapytał "Czy to Rilla-moja-Rilla?". Jednakże po utracie ukochanego brata w jej sercu pozostała maleńka rana i przez dziewięć lat nie chciała się zagoić.
 Nagle, poprzedniego wieczoru, ból zniknął. Walter nie umarł. Walter żył, miał się dobrze i wrócił do domu, do swojej rodziny, tak szybko jak było to możliwe. Bardzo chciała spędzić z nim trochę czasu sam na sam, porozmawiać o wszystkim. Teraz mieli całe życie na rozmowy. Więc kiedy ojciec zasugerował, że wszyscy powinni pójść do siebie, aby odpocząć przed następnym dniem, choć przyszło jej to z trudem, zgodziła się i wraz z dziećmi, Krzysztofem i jego rodzicami udała się do Wymarzonego Domku. Nie powstrzymało jej to jednak, aby nazajutrz rano wrócić do Złotego Brzegu z dziećmi, kiedy tylko Krzysztof wyszedł do redakcji, a jego rodzice udali się z wizytą do starych znajomych. Wprawdzie Walter wyjechał z samego rana z rodzicami do Charlottetown, ale Rilla stwierdziła, że nie była jedyną osobą w rodzinie, która nie mogła usiedzieć na miejscu. Nan i Jerry opuścili plebanię, gdzie nocowali i wrócili wczesnym rankiem, żeby po prostu być na miejscu. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że zanim Walter wróci będzie bardzo późno, ale nie mogli zrobić nic, tylko niecierpliwie czekać.
 Rilla usiadła na sofie obok Di i zajęła się tym, co często robiła w czasie wojny - robieniem na drutach. Di próbowała czytać najnowsze opowiadanie Fitzgeralda w The Saturday Evening Post, aby pomimo swego stanu wyglądać na zrelaksowaną. Gdyby Jack uznał, że jest przemęczona mógłby kazać jej się zdrzemnąć lub co gorsza zdecydować, że wracają do Avonlea na Sosnowe Wzgórze. Nan była w kuchni z Florą starając się przygotować obiad dla stale powiększającej się rodziny, a Jim ślęczał, w gabinecie, który dzielił z ojcem, nad stertą medycznych artykułów naukowych o urazach głowy i amnezji. Jerry też był w gabinecie, wertując Biblię Humanistów. Shirley i Rebeka, zwyczajem nowożeńców, udali się na romantyczny spacer.
 Rilla zdawała sobie sprawę, że powinna pomóc w kuchni Florze i Nan, ale jej umysł był tak daleki od spraw kulinarnych, że tylko by im przeszkadzała. Ciotka Diana weszła do pokoju i usiadła obok Rilli kładąc jej dłoń na ramieniu, starając się uspokoić. Zawsze zachwycała się wszystkimi córkami Ani ze względu na ich cechy, a nie tylko dlatego, że były córkami jej serdecznej przyjaciółki. Podziwiała zdrowy rozsądek Nan, jej przywiązanie do męża, dziecka i rodziny, a także to, jak łatwo przystosowała się do bycia żoną pastora prezbiterian w Avonlea. Podziwiała Di, za jej słodycz, która zdołała otworzyć serce jej syna na miłość i szczęście po koszmarach na polu bitwy. Podziwiała Rillę za opiekę nad „wojennym dzieckiem”, za wspieranie matki w trudnych chwilach i „zachowanie wiary”.  Wszystkie te dziewczyny miały w sobie dużo odwagi i były zrobione z bardzo szlachetnego kruszcu. Dały z siebie dużo w tym trudnym czasie. Oddały swoje najlepsze, młode lata, swoich braci, ukochanych, kuzynów i przyjaciół i - jak Ania napisała kiedyś w liście - czekały, czekały i czekały… Zasłużyły teraz na szczęście i jej zdaniem powrót Waltera, drogiego, cudownego Waltera był jakby nagrodą za ich poświęcenie. Nie mogła przestać się zastanawiać co Ania myślała w tej chwili.
 Ania ze Złotego Brzegu, a wcześniej z Zielonego Wzgórza siedziała obok swego wiernego Gilberta, kiedy pociąg powoli kołysał się po torach. Uważnie przyglądając się mężczyźnie siedzącemu naprzeciwko niej. Tak, on był teraz mężczyzną. Był jeszcze młody i niewinny, kiedy pokonując swój strach zaciągnął się do wojska wiosną dziesięć lat wcześniej. Czas zabrał im część jego młodych lat. Przywykła do tego, że jej pozostałe dzieci są już dorosłe, ale Walter dla niej zawsze pozostał młodziutkim poetą. Ale już nim nie był. Nie był już rozmarzonym chłopcem, który poświęcił swoje marzenia dla innych poetów. Przeżył miłość, stratę ukochanej i w dodatku został ojcem. Właśnie jechała na spotkanie wnuków, o których istnieniu nawet nie wiedziała. Walter poczuł na sobie wzrok matki. Uśmiechnął się, wziął za ręce oboje rodziców i zapytał:
 -Skoro ja streściłem wam co wydarzyło się w moim życiu, może teraz wy opowiecie mi co tutaj przegapiłem?
Był to ulubiony temat Ani i Gilberta. Ania zaczęła:
 -Cóż, zobaczmy. Jim i Flora mieszkają z nami w Złotym Brzegu. Pobrali się w 1919 roku, a Jim jest teraz wspólnikiem ojca. Mają dwóch synów, pięcioletniego Waltera, który nosi imię oczywiście na twoją cześć i trzyletniego Johna. Wczoraj rano powiedzieli nam, że w maju urodzi im się kolejne maleństwo.
 Walter z dumą pokiwał głową.
 -Wcale mnie to nie dziwi, ale jestem bardzo zaszczycony, że ich najstarszy syn nosi moje imię. Domyślam, się, że Johna nazwali po pastorze Meredith, ale dziwnym trafem obaj synowie Jima dzielą ze mną imiona.
 -Tak, to jest dość dziwne. – zgodził się Gilbert – Oczywiście Jimowi było najtrudniej pogodzić się z twoją „śmiercią”. Czuł się odpowiedzialny za to, że poszedłeś na front, myślał, że może niektóre jego komentarze popchnęły cię do tego. Wiedzieliśmy, że tak nie było, ale te myśli nie dawały mu spokoju. Wolałby raczej, żeby rekonwalescencja po tyfusie zatrzymała cię w domu, żebyś mógł znowu upiększać świat swoją poezją. Będąc na froncie i w niemieckim więzieniu nie zdawał sobie do końca sprawy, że ciebie nie ma. Kiedy powrócił, rany, które w nas zaczęły się goić - choć prawdę mówiąc nikt z nas nie był już taki jak przedtem - dla niego były zupełnie świeże. Powiedział, że dotarło do niego, że zginąłeś dopiero wówczas, gdy spojrzał na twoje biurko i nie mógł sobie ciebie nawet tam wyobrazić. Po powrocie bardzo zbliżył się do Rilli, wiedział, że was dwoje łączyła szczególna więź. Rilla była wściekła, kiedy Flora urodziła dwa tygodnie przed nią. Wszyscy wiedzieliśmy, że chciała nazwać małego Gilberta na twoją cześć. Ale muszę powiedzieć, że imię, które ostatecznie wybrała też całkiem lubię.
 Słysząc o swojej kochanej, małej siostrzyczce, Walter zapytał:
 -A Rilla, co jej życie przyniosło?
 -W czasie tych ciężkich lat twoja najmłodsza siostra była moją pociechą. - powiedziała Ania. - Nan i Di dorosły i oddaliły się ode mnie, ale Rilla była bliżej niż kiedykolwiek. Pomimo przeciwności wyrosła na bardzo rozsądną, odpowiedzialną, młodą kobietę. Choć kilka razy prawie przyprawiła mnie o zawał serca, jak wtedy, gdy wracając ze spotkania Czerwonego Krzyża w Charlottetown, dowiedziałam się, że adoptowała Jasia, albo, kiedy po prostu zapytała mnie, czy uważam, że jest zaręczona z Krzysztofem. Wtedy to był dla mnie szok, ale cieszę się, że tak się stało, bo kiedy wojna się skończyła miałam czas przygotować się na jej ewentualny wyjazd. Pobrali się miesiąc przed Jimem, w 1919 roku. Na szczęście Krzysztof zdołał kupić redakcję gazety Vickers i jakoś się ustatkował. Dzięki temu zostali blisko Złotego Brzegu i jestem wdzięczna, bo ciągle nie wiem jakbym sobie bez niej poradziła. Mieszkają w Wymarzonym Domku, więc widujemy małego Giberta i Anię dość często. – stwierdziła Ania z dumą.
 -A co z Nan, Di i Shirleyem? – zapytał Walter.
 -Jerry i Nan pobrali się w 1920 roku. Wyobraź sobie, że Jerry otrzymał posadę pastora w Avonlea! To dość niezwykłe. Kiedy urodziła się Cecylia, Di pojechała pomóc Nan i zakochała się. Jej wybrankiem jest nikt inny, jak tylko syn mojej najdroższej przyjaciółki Diany - Jack! Pobrali się w 1922 roku, a obecnie mieszkają w starym domu rodziny Barrych, na Sosnowym Wzgórzu. Niestety, spotkała ich tragedia. Półtora roku temu ich córeczka zmarła przy narodzinach. Ale jak widać Bóg dał im kolejną szansę na dziecko, tak jak nam dał Jima, kiedy straciliśmy Joyce.
 Walter zastanawiając się nad losem młodszego brata, zapytał:
 -A co z Shirleyem? Widziałem go w towarzystwie pięknej, młodej kobiety. Co porabia mój nieśmiały, cichy braciszek?
 Gilbert odchrząknął i nerwowo spojrzał na kieszonkowy zegarek.
 -Shirley, cóż, Shirley dopiero niedawno znalazł swoje miejsce na tym świecie. Kiedy wrócił z wojny stał się nawet cichszy niż przedtem. Wyjechał na rok do Redmond, ale nikt nie wiedział co chce robić w życiu. Zdaje się, że kiedy tam był, myślał, że jest zakochany, natomiast kiedy się oświadczył, dziewczyna nie mogła powiedzieć „tak”. Nikt tak naprawdę nie wie dlaczego odmówiła. Zanim się oświadczył, Shirley pytał o zdanie matkę, Rillę, Jima i mnie i my też myśleliśmy, że powinna się zgodzić. Tylko Rilla próbowała go od tego odwieść. Myślę, że wiedziała, że ta dziewczyna oddała swoje serce komuś innemu. W czasie wojny było wiele takich smutnych historii. Po oświadczynach dziewczyna wyjechała na misje i nikt z nas od tego czasu jej nie widział. To było trzy lata temu. W każdym razie Shirley spędził trochę czasu z twoimi siostrami w Avonlea. Gdy Zuzanna zmarła zapisała mu wszystkie swoje pieniądze. Zaoszczędziła całkiem sporo przez te wszystkie lata, więc mógł sobie pozwolić na założenie biznesu lotniczego. Przewozi ludzi samolotem na kontynent. Blythe Air jest jedną z najszybciej rozwijających się firm na Wyspie Księcia Edwarda. Rok temu polecieliśmy wraz z nim do Kingsport odwiedzić Blake’ów, a potem Shirley zaczął latać tam bardzo często odwiedzając ich córkę Rebekę. Tadzio Keith postanowił przenieść się do Alberta, aby być bliżej rodziny Toli i sprzedał mu Zielone Wzgórze. On i Rebeka pobrali się i wprowadzili tam zaledwie miesiąc temu.
 Właśnie wtedy pociąg zatrzymał się na stacji w Charlottetown. Gilbert chwycił Anię za rękę, podekscytowany rychłym spotkaniem z wnukami. Gdy weszli do holu, Ania poczuła zdenerwowanie jak wtedy, gdy czekała aż Maryla zdecyduje, czy pozwoli jej zostać na Zielonym Wzgórzu. Ściskała mocno rękę Gilberta, gdy jechali windą na trzecie piętro do apartamentu, w którym Walter zakwaterował swoją rodzinę. Walter pokazał im drogę i zatrzymał się przed drzwiami. Przystanął i starał się uspokoić, bo zdał sobie sprawę, że też był nerwowy – bardzo nerwowy.
 Jane otworzyła drzwi i powitała Blythe’ów.
 -Dzień dobry, Walter. Jak się dziś czujesz?
 Walter uśmiechnął się do kuzynki żony.
 -Teraz całkiem nieźle. Jane, chciałbym, żebyś poznała moich rodziców, Annę i Gilberta Blythe.
 Po wymianie uprzejmości wskazał na kolejny pokój i powiedział:
 -A teraz chciałbym zaprosić was do dziadka Henry’ego i moich dzieci.
 Weszli do pomieszczenia obok, gdzie rudowłosa dziewczynka i chłopiec z błyszczącymi czarnymi włosami swojego ojca bawili się na podłodze z wesołym starszym panem. Oboje mieli niezwykłe szare oczy. Kiedy ujrzeli ojca rzucili się w jego otwarte ramiona.
 -Hope, Tenny, chciałbym, abyście poznali kilka osób. – Wstał i ujął dłoń matki. – To jest moja mama, Anna, a ten pan to mój ojciec, Gilbert.
 Mała Hope podeszła do Ani wyciągając rękę.
 -Cześć, jestem Hope Blythe.
 Ania z sercem w gardle i oczami pełnymi łez odpowiedziała:
 -Witaj, Hope. Jestem twoją babcią. Bardzo się cieszę, że mogę cię poznać.
 Hope szepnęła Ani do ucha:
 -Czy myślisz, że mogłabym się do ciebie przytulić? Nigdy wcześniej nie miałam babci i zawsze o tym marzyłam.
 Nagromadzone emocje Ani opadły, a ona odpowiedziała szlochając:
 -Oczywiście, że możesz. – tuląc dziewczynkę w ramionach.
 Poczuła radość tak wielką jak wtedy, gdy Piotrek, parobek Blythe’ów powiedział jej, że Gilbert przetrzymał kryzys.
 Mały Tenny zachowywał się dość ostrożnie stojąc obok dziadka Henry’ego, dopóki nie zobaczył, że Hope z pewnością nie stała się żadna krzywda. Podszedł do swojego dziadka i szczerze powiedział:
 -Jestem Tenny. Miło cię poznać. Też możesz mnie przytulić, jeśli chcesz.
 Gilbert objął wnuka. Podniósł do góry chłopca, który wyglądał zupełnie jak niegdyś jego własny syn. Był podobny do Waltera jak dwie krople wody. Gilbert dziękował Bogu na Niebie za to błogosławieństwo.
 Słysząc chrząknięcie, Walter podszedł do dziadka Henry’ego.
 -Mamo, tato, to jest dziadek Henry Darcy. Dziadku, poznaj moich rodziców, doktora Gilberta i Annę Blythe.
 Gilbert nadal trzymał Tenny’ego, przenosząc go na lewe ramię, podszedł do dziadka Henry’ego i wyciągnął prawą rękę do starszego mężczyzny.
 -Miło mi pana poznać, panie Darcy. Muszę podziękować, że dał pan dom i rodzinę mojemu synowi, kiedy nie mógł być z nami.
 Staruszek uśmiechnął się.
 -To była dla mnie przyjemność, doktorze Blythe. Widzi pan, kiedy pierwszy raz spotkałem tego tajemniczego młodego człowieka, było w nim coś szczególnego, a ja zawsze myślałem o nim jak o swoim. Jestem bardzo zadowolony słysząc, że moje prawnuki pochodzą z tak silnej i kochającej się rodziny. To sprawia, że łatwiej mi będzie wyjechać dziś wieczorem.
 -O nie! Musi pan pojechać do Złotego Brzegu i zostać z nami na trochę. – zaprotestowała Ania.
 -Dziękuję za propozycję pani Blythe. Jednakże jest wiele spraw, które wymagają mojej obecności w domu, a podejrzewam, że Jane też chciałaby wrócić do swojego narzeczonego. Ale wszyscy jesteście zaproszeni do Derbyshire na wizytę. Tylko pamiętaj, Walter, żeby przywieźć moje prawnuki szybko. – odparł.
 -Zrobimy to niedługo. – Walter uścisnął dłoń Henry’ego i pocałował Jane w policzek.
 -Tatusiu, dokąd nas zabierasz? – zapytała Hope.
 -Jedziemy do magicznego miejsca na wyspie Księcia Edwarda, do pięknego domu, zwanego Złotym Brzegiem, gdzie czeka mnóstwo cioć, wujków i kuzynów, którzy chcą cię poznać.
 Tenny wykrzyknął niecierpliwie:
-Chodźmy więc!

 Kolejny rozdział już wkrótce. Czekajcie cierpliwie ;)
~Vivien